Wednesday, August 22, 2007

Stocznię Gdańską sprzedano za grosze (115 mln zł) i to jeszcze z gotówką w kasie ( 42 mln)”.

Gdyńsko - gdański przemysł okrętowy – (spojrzenie z dystansu)
Opublikowano: 8 czerwca, 2007
Minął rok od generalnych zmian w radach nadzorczych i zarządach Stoczni Gdynia S.A i ówczesnej Stoczni Gdańskiej Grupa Stoczni Gdynia S.A. a obecnie Stoczni Gdańsk S.A.. To wystarczający czas aby spokojnie i bez emocji ocenić zarówno przyczyny zmian jak i ich rezultaty.

Powszechnie znany jest polityczny impuls jaki zapoczątkował zmiany w obu stoczniach - latem 2005r w trakcie kampanii wyborczej, Lech Kaczyński, ówczesny kandydat na prezydenta, w zamian za poparcie w wyborach, obiecał „Solidarności” „uniezależnienie się” Stoczni Gdańskiej od Stoczni Gdynia. Nikt nie pytał o zdanie, ani nie zapraszał do rozmów przedstawicieli środowiska okrętowców (np. Forum Okrętowego czy Towarzystwa Okrętowców „Korab” lub naukowców z Politechniki Gdańskiej) ani tym bardziej menadżerów stoczniowych. Zmiany były dokonane na żądanie związków i przeciwko ówczesnemu „układowi” a nie w kierunku konstruktywnych, przemyślanych przez fachowców propozycji restrukturyzacyjnych.

Zadecydowały negatywne emocje jakie zrodziły się wiele lat wcześniej z poczucia krzywdy po bankructwie Stoczni Gdańskiej S.A. w 1996 roku, której załoga była 40-sto procentowym właścicielem. Emocje te i poczucie krzywdy wezbrały ponownie gdy Syndyk sprzedawał majątek i przedsiębiorstwo upadłej Stoczni Trójmiejskiej Korporacji Stoczniowej, spółce akcyjnej będącej w większości własnością Stoczni Gdynia. Spółka ta po kupnie Stoczni Gdańskiej (za kredyt wzięty pod zastaw hipoteczny na gruntach wniesionych następnie do Spółki Synergia 99) przekształciła się w Stocznię Gdańską Grupa Stoczni Gdynia S.A. Umarzając następnie swoje udziały w Synergii, Stocznia odzyskała od niej kapitał, którym spłaciła kredyt. Stąd w skrócie określano tę kombinację „Stocznia Gdańska kupiła samą siebie” i to za część swojej wartości.

Trudno było stoczniowcom gdańskim, u których zakorzeniło się poczucie przywództwa, nie tylko w świecie okrętowym, pogodzić się z tym, że Stocznia Gdynia, sama mająca kłopoty i nie najwyższych lotów organizację, będzie ich właścicielką. To tu w Gdańsku przecież rodziło się powojenne okrętownictwo, tu osiągano sukcesy, tu budowano po 30 statków rocznie w 17-sto tysięcznej Stoczni. To tu w końcu stoczniowcy poczuli swoją siłę i niezależność, tu zrodziła się Solidarność i tu pogrążono komunę. To w dużym stopniu za przyczyną Stoczni Gdańskiej przeżyliśmy wzniosłe chwile Sierpnia 1980 roku i to ta Stocznia była wówczas na ustach całego świata. Dzięki temu zrywowi mamy dziś wolną Polskę i Europę w obecnym kształcie.

Mimo kilku prób prawnego podważenia transakcji sądy jej nie zakwestionowały. Można oczywiście protestować pod hasłem „Stocznię Gdańską sprzedano za grosze (115 mln zł) i to jeszcze z gotówką w kasie ( 42 mln)”. Trzeba jednak pamiętać, że sprzedano przedsiębiorstwo w działaniu również z zobowiązaniami. I prawdą jest to, że były inne oferty kupna Stoczni ale gdyńska była najkorzystniejsza.

Negatywne emocje uspokoiły się trochę w pierwszych miesiącach funkcjonowania Stoczni Gdańskiej w Grupie Stoczni Gdynia, gdy zaczęto masowo przyjmować zwolnionych po bankructwie stoczniowców, gdy Stocznia Gdynia zleciła Stoczni Gdańskiej pierwsze statki do budowy i praca ruszyła pełną parą i gdy zaczęły się poważne inwestycje z wizją zwartej, kompaktowej stoczni i nowego ośrodka montażu kadłubów na wyspie Ostrów. Nie trwało to jednak długo. Gdy zaczęły się kłopoty w Gdyni, emocje te, umiejętnie podsycane przez liderów związkowych poprzez wydłubywanie i rozdmuchiwanie kolejnych „afer”, z każdym rokiem wzbierały. „Zło” jakie Stocznia Gdynia wyrządzała Stoczni Gdańskiej personifikowano z ówczesnym prezesem Stoczni Gdynia Januszem Szlantą i z każdą osobą z jego nadania. Nawet wtedy gdy przestał być prezesem, z każdą osobą z gdyńskimi korzeniami, chyba że otwarcie ze Szlantą skonfliktowaną.

Pogarszająca się sytuacja finansowa Stoczni Gdynia przekładała się na wymuszanie coraz niższych cen za budowane w Gdańsku statki i sekcje. Opóźniane płatności i dostawy materiałów skutkowały postojami i niższymi a do tego opóźniającymi się płacami. Wszystko to, nawet za rządów kolejnych prezesów w Gdyni, niesprzyjających Szlancie i mających czasami dobre relacje z gdańskimi związkowcami, potęgowało te negatywne emocje i poczucie, że „całe zło pochodzi z Gdyni”. Faktem jest, że żaden zarząd gdyński nie potrafił się zdobyć na radykalną restrukturyzację i ciecia kosztów, które pokazałyby, że ciężar wyrzeczeń obie stocznie ponoszą solidarnie. Stąd złudne mniemanie, że niezależność od Gdyni to panaceum na złą sytuację.

Patrząc jednak na współdziałanie obu stoczni z punktu widzenia techniczno – organizacyjno - kosztowego całej grupy, był to, mimo wszystko, lepszy układ niż separacja. Obie stocznie uzupełniają się potencjałami wytwórczymi poszczególnych etapów budowy kadłubów czyli podstawowej funkcji produkcyjnej każdej stoczni, jak również kilkoma funkcjami z obszaru wyposażania. Do tego prawidłowo ustawione funkcje strategiczne, których koszt rozkładałby się na wykonawczy potencjał obu stoczni, dawałyby optymalne rozwiązanie.

Ścisła integracja tak skomplikowanych organizmów wymagała jednak innego podejścia. Nie działanie z pozycji silniejszego - bo właściciela, ale stworzenie poczucia równowagi i sprawiedliwości w ramach organizacji podobnej do holdingu. Taki konkretny projekt powstał pod nazwą PGS, czyli Pomorska Grupa Stoczniowa (nie gdańska czy gdyńska ale pomorska – wbrew pozorom sprawa bardzo ważna). Zakładał on wydzielenie z obu stoczni strategicznych funkcji (marketing, projektowanie, finansowanie, zaopatrzenie) i skupieniem ich w tej nadrzędnej strukturze (PGS) i sprowadzenie obu stoczni do identycznej roli w Grupie. Spowodowałoby to poczucie sprawiedliwości z jednej strony i zdrową rywalizację na równorzędnych zasadach z drugiej strony. Realizacja tego projektu, akceptowanego we wstępnych konsultacjach przez wszystkie związki zawodowe w Stoczni Gdańskiej i władze samorządowe województwa, przyjętego do realizacji przez oba zarządy na początku 2004 roku, nigdy nie została realnie rozpoczęta. Stocznia Gdynia nie wykonała żadnego ruchu w tym kierunku.

Mimo tak trudnego współdziałania i stosunkowo najniższej i opóźnionej pomocy publicznej, Stocznia Gdańska poprawiała wyraźnie swoje wyniki finansowe i tak:
- 2003 rok – strata - 35,- mln zł,
- 2004 rok - strata -10,- mln zł,
- 2005 rok - zysk + 0,3 mln zł,
- w momencie zmian w marcu 2006 roku wynik finansowy wynosił +4,-mln zł. Jednak rok 2006 zakończył się stratą ok. – 20,- mln zł. i to nie tylko z powodu bardzo dużego wzrostu kosztów ogólnych zarządu. Po prostu samodzielność kosztuje.

Szukanie prywatnego inwestora to wymóg chwili i jak wiadomo warunek konieczny dla rozwoju obu stoczni ale i podstawowy warunek pozytywnej decyzji Komisji Europejskiej co do uznania dotychczasowej jak i przyszłej pomocy publicznej. Brak takiego inwestora i co za tym idzie negatywna opinia KE to konieczność zwrotu pomocy i praktycznie bankructwo stoczni.

Poprzedni zarząd Stoczni Gdańskiej szansę swoją upatrywał w wejściu jako inwestora stoczniowej grupy norweskiego Aker’a – Aker Yards. Rozmowy były daleko zaawansowane. Niezależnie od zaangażowania inwestorskiego Stocznia Gdańska podpisała, nie bez oporów ze strony Stoczni Gdynia, korzystne kontrakty handlowe z Aker’em. Wspólnie z inżynierami z Aker’a opracowany został plan inwestycyjny ukierunkowany głównie na mechanizację i automatyzację procesów w obszarze obróbki i prefabrykacji sekcji, czyli niewykorzystanego potencjału jaki Stocznia Gdańska posiada w tzw. COOPK’u. Inwestycje miały również obejmować zaniedbany transport technologiczny i szeroko pojęty obszar bezpieczeństwa i higieny pracy, oraz komputerowe systemy sterowania różnego rodzaju procesami. Tylko I etap miał obejmować inwestycje rzędu kilkunastu milionów EURO i Aker deklarował wsparcie jego finansowania.

Związanie się z Aker’em dawało Stoczni dodatkowo szanse na dostęp nie tylko do najnowszych technologii ale i do wiedzy specjalistów tej bardzo oszczędnie i efektywnie funkcjonującej grupy stoczni, aktualnie najsilniejszej w Europie.

Główny front walki konkurencyjnej w światowym przemyśle okrętowym przebiega i będzie przebiegał między krajami dalekiego wschodu a Europą. Dlatego trzymanie z najsilniejszymi w Europie jest strategicznie najkorzystniejsze. Z całym szacunkiem dla obecnych potencjalnych inwestorów zarówno w Gdyni jak i w Gdańsku ale nie są w stanie zaoferować tego co silny i efektywnie funkcjonujący inwestor branżowy.

Niestety temu inwestorowi nie sprzyjał nikt poza ówczesnym prezesem Agencji Rozwoju Przemysłu. Nie angażował się w to rozwiązanie zarząd Stoczni Gdynia obawiając się konkurencji jak i nie wspierały go związki zawodowe, zafascynowane rodzącą się możliwością odwetu na Gdyni poprzez polityczne decyzje o „uniezależnieniu Stoczni Gdańskiej” oraz realną władzą i wpływaniem na obsady personalne. Wszyscy, również nowy prezes ARP, zniechęcali Aker’a, każdy na miarę swoich możliwości ale skutecznie.

Krótko po rezygnacji z ubiegania się o kupno Stoczni Gdańskiej Aker kupił stocznię ukraińską w Nikołajewie, co jedynie potwierdza jego determinację do inwestowania w tym kierunku. Szkoda, bo z takim partnerem łatwiej byłoby przekonać Unię do korzystnych dla Stoczni rozwiązań. Czas biegnie nieubłaganie a pod jego presją trudno o korzystne transakcje zwłaszcza inwestorskie.

Nieodparcie nasuwa się wrażenie, że historia zaczyna się powtarzać. Już kilkanaście lat temu w Stoczni Gdańskiej rządził zarząd ustanowiony i kontrolowany przez związki zawodowe. Wiadomo czym to się skończyło.

Jest jeszcze jeden dylemat. Jednym z aktualnych potencjalnych inwestorów, o którego na wyścigi zabiegają obie stocznie to ukraiński Donbas, a właściwie jego spółka córka ISD Polska. Tyle, że większościowym właścicielem Donbas’u jest jeden z najbogatszych rosyjskich oligarchów Abramowicz, bliski zaufany prezydenta Rosji. Czyżbyśmy mieli usłyszeć złośliwy chichot historii …. ? ! !


Stanisław Woyciechowski

No comments: