Friday, August 31, 2007

Bój o legendę "Solidarności"


Bój o legendę "Solidarności"
Nasz Dziennik, 2007-08-31
Zapewne NSZZ "Solidarność" nie powstałby nigdy, gdyby nie splot różnorodnych okoliczności. Protesty robotnicze na Wybrzeżu w 1970 r. i strajki czerwcowe w 1976 r. oraz brutalna reakcja władz i powstanie opozycji przedsierpniowej przyczyniły się z wolna do ugruntowania specyficznego modelu oporu społecznego, którego cechą była konsolidacja różnych grup opozycji demokratycznej dążących do stopniowego rozmontowania komunistycznego systemu władzy. Niestety, po latach jesteśmy dziś świadkami zawłaszczania legendy "Solidarności" przez różne ugrupowania polityczne dla doraźnych celów. Dzieje się to na drodze przypisywania sobie istotnej i wiodącej roli w powstaniu "Solidarności", a pomniejszania tej, jaką odegrali robotnicy, poprzez nieustanne podkreślanie ich rzekomej niedojrzałości politycznej.

Ważną rolę w powstaniu nowego modelu oporu wobec władzy komunistycznej odegrali działacze utworzonych w 1978 r. (początkowo na Śląsku, a następnie na Wybrzeżu) Wolnych Związków Zawodowych (WZZ), którzy w końcu lat 70. przeprowadzili z niewielkimi grupami pracowników szereg spotkań o charakterze instruktażowo-szkoleniowym, dotyczących wybranych zagadnień z zakresu prawa pracy, ekonomii i ekonomiki. W czasie tych szkoleń tłumaczono robotnikom, jak rozpoznawać niekorzystne decyzje dyrekcji zakładów pracy, które na ogół naruszały ich prawa pracownicze i były sprzeczne z obowiązującym wówczas prawem pracy, a także jak z nim walczyć.
Rosnąca popularność WZZ oraz coraz częściej organizowane akcje ulotowe, m.in. w obronie zwalnianych z pracy robotników, wykształciły czynny model oporu wobec lokalnej władzy i poczucie solidarności. Przekonały też niejednego, że zmiany społeczne są możliwe, ale wówczas gdy społeczeństwo nauczy się wywierać presję na władzę i otwarcie artykułować swoje żądania dotyczące choćby kwestii płacowych lub zawyżonych norm produkcyjnych. Ważną rolę odegrali w tym okresie przyszli działacze "Solidarności": Joanna i Andrzej Gwiazdowie, Bogdan Borusewicz, Andrzej Kołodziej, Alina Pieńkowska, Anna Walentynowicz oraz Krzysztof i Błażej Wyszkowscy, którzy aktywnie uczestniczyli w seminariach szkoleniowych i innych akcjach organizowanych w obronie prześladowanych robotników.
Kierownictwo PZPR i MSW bacznie obserwowało w latach 70. działalność opozycji. Już wówczas w MSW opracowano plan aktywnego rozpracowania przez Służbę Bezpieczeństwa (SB) "nawet najmniejszej grupy opozycyjnej" i wprowadzenia swoich agentów "gdzie się da - od największych do najmniejszych struktur, w tym także do wydawnictw i kolportażu pism". Byli funkcjonariusze MSW utrzymują, że w końcu lat 70. SB nieźle rozpoznała i spenetrowała najbardziej aktywne grupy opozycyjne: Komitet Samoobrony Społecznej "Komitet Obrony Robotników" (KSS "KOR"), Ruch Obrony Praw Człowieka i Obywatela (ROPCiO), Konfederację Polski Niepodległej i WZZ. Należy przypomnieć, iż wobec działaczy opozycji "bezpieka" stosowała wypróbowane metody: rozmowy ostrzegawcze, przeszukania mieszkań, zatrzymania na 48 godzin, przesłuchania i kary administracyjne. SB, przewidując trudności w pełnym kontrolowaniu opozycji, coraz częściej odwoływała się do innych metod operacyjnych: dezinformacji, kompromitowania poszczególnych działaczy opozycji plotkami, które miały podważyć ich wiarygodność, a w efekcie przyspieszyć powstanie podziałów wewnątrz opozycji. Tak podzieloną i wewnętrznie skłóconą opozycję można było łatwo i skutecznie kontrolować. Metoda ta sprawdziła się np. w Szczecinie, gdzie SB sparaliżowała w 1979 r. działalność tamtejszego podziemia niepodległościowego.
Wiele kwestii związanych z działalnością opozycji i powstaniem "Solidarności" wymaga więc pogłębionych badań dotyczących choćby roli i znaczenia opozycji w PRL. Niewątpliwie narastający od lat kryzys systemu władzy, który uwidocznił się falą strajkową w lipcu i sierpniu 1980 r. i miał podłoże polityczne oraz społeczno-ekonomiczne, nie zaskoczył bynajmniej ani PZPR, ani opozycji. Trudno też po latach dowieść, jakie czynniki przyczyniły się (bezpośrednio lub pośrednio) do powstania "Solidarności" jako ruchu zawodowego, a z czasem i społecznego. Pytanie o genezę "Solidarności" jest trudne i kłopotliwe niezależnie od intencji pytającego, ale i celu, jaki chce on osiągnąć. Łatwo bowiem szybko udowodnić, że ich znaczenie może być doraźne lub tendencyjne, a wówczas nietrudno o manipulację.
Niewątpliwie o powstaniu "Solidarności" zadecydowały w sierpniu 1980 r. wypadkowe różnych tendencji. Politolodzy i historycy zgodnie uważają, iż o polityce wewnętrznej kraju decydowały w tym okresie cztery determinanty: wpływ Kościoła katolickiego, zwłaszcza nauczania Ojca Świętego Jana Pawła II, postawa elit opozycyjnych zgrupowanych w "KOR", KPN, Ruchu Młodej Polski i w niezależnym ruchu związkowym oraz polityka PZPR.
Walka, a niekiedy współdziałanie tych ośrodków (dyskretnie niekiedy kontrolowanych lub wspomaganych przez MSW) przyczyniły się z czasem do powstania "Solidarności". Wskazują na to źródła partyjne i kościelne. Zresztą elity polityczne opozycji i aparat partyjny nieodmiennie prezentowały leninowską wykładnię powstania NSZZ "Solidarność". Podczas telekonferencji, która odbyła się 27 sierpnia 1980 r., sekretarz KC Stanisław Kania mówił do I sekretarzy KW PZPR: "Postulat wolnych związków zawodowych zrodził się wśród antysocjalistycznych graczy gdzieś półtora czy dwa lata temu tu, w Warszawie". Nieco później ten postulat został przypomniany w czasie strajków sierpniowych na Wybrzeżu.
Nie inaczej kwestię tę ujął po latach czołowy działacz KOR-owski Jan Józef Lipski, który bez ogródek napisał, że to właśnie "KOR" "był prawie bezkonkurencyjny w działaniu wiodącym od pomocy dla robotników w 1979 r. przez "Robotnika" i Komitety Założycielskie WZZ, aż do powstania "Solidarności"". Przypisywanie sobie wiodącej roli w powstaniu "Solidarności", a pomniejszanie roli i znaczenia robotników oraz nieustanne podkreślanie ich rzekomej niedojrzałości politycznej wskazują na świadome zawłaszczanie tego mitu przez różne ugrupowania polityczne dla doraźnych celów. Jan Józef Lipski uważał, że bez opozycyjnych intelektualistów (z czasem doradców "Solidarności") strajkujący w sierpniu 1980 r. nie wypracowaliby postulatu utworzenia niezależnych związków zawodowych. Zapomina się, że przyszli doradcy komitetu strajkowego, jaki powstał w Stoczni Gdańskiej, przybyli na Wybrzeże dopiero po zerwaniu rozmów komisji rządowej wicepremiera Tadeusza Pyki z MKS i mieli inne cele, niż obecnie sobie przypisują. Anna Walentynowicz wciąż przypomina, że część doradców przybyła do stoczni dopiero po spotkaniu w KW PZPR w Gdańsku. Wówczas odczytano strajkującym poparcie intelektualistów, którego treść była już znana władzom. Wtedy też zwrócił się do niej B. Borusewicz z propozycją, "żeby wziąć Mazowieckiego na doradcę". Prośba ta wyraźnie ją zaskoczyła, zwłaszcza że - jak wyznała - "strajkujący mieli już 21 postulatów".
To wyznanie legendy "Sierpnia" ma - jak się zdaje - kluczowe znaczenie w wyjaśnieniu genezy "Solidarności" i ustaleniu autorów listy 21 postulatów. Od lat byli doradcy MKS deprecjonują znaczenie komitetu strajkowego w tej kwestii, a wyolbrzymiają swoją rolę. Już w 1981 r. Tadeusz Mazowiecki oświadczył, iż zadaniem doradców było "przetłumaczenie 21 postulatów na język negocjacji, na język konkretów, które z tych ogólnych sformułowań wynikają, na pokazanie różnych wariantów, tzn. jeśli się powie "tak" w jakiejś sprawie, to co z tego wynika, i możliwie szerokie naświetlenie tego prezydium MKS. Weszliśmy w rolę ludzi - pisał Mazowiecki - którzy starają się pokazać różne alternatywne rozwiązania: pułapki, niebezpieczeństwa, jak należy pewne sprawy stawiać itd.(...)Już w toku negocjacji nasz udział w rozmowach z Komisją Rządową nie różnił się od udziału członków MKS. Były też walki o realizację przyjętych postulatów".
Zgoła inaczej postrzegali rolę i znaczenie doradców strajkujący, którzy - według robotników - raczej "kluczyli i tworzyli przeszkody", a nie prowadzili konstruktywne rozmowy i forsowali warianty wcześniej uzgodnione. Zresztą wyniki ich ustaleń nie zawsze odpowiadały oczekiwaniom strajkujących. Tak było w szczególności z kontrowersyjnym zapisem dotyczącym zachowania kierowniczej roli PZPR w państwie, a także zakresem działania cenzury. Strona partyjno-rządowa była jednak wyraźnie zadowolona z pracy ekspertów MKS i już wówczas uważała, że powołanie tej grupy doradców "stwarza perspektywę porozumienia" na warunkach na ogół korzystnych dla partii. Ekspert strony rządowej Antoni Rajkiewicz pisał w 1990 r.: "Skład grupy doradców Komitetu strajkowego zdaje się wskazywać, że można liczyć na kompromisy(...)po drugiej stronie mogą siedzieć znajomi, z którymi spotykałem się w Klubie Krzywego Koła czy też w grupie Doświadczenie i Przyszłość". Władzy chyba także zależało na obecności ekspertów w stoczni, gdyż "przywódcy strajkujących, a zarazem niedalecy przeciwnicy przy stole rokowań byli(...)białą plamą w tym sensie, że byli całkowicie nie rozpoznawani przez władze pod względem politycznym, personalnym, ideowym i psychologicznym". Obecność ekspertów MKS dawała gwarancje kontrolowania rokowań.
Szczególnie sceptycznie doradcy MKS odnieśli się do najważniejszego postulatu strajkujących - utworzenia wolnych związków zawodowych. Tadeusz Mazowiecki, broniąc strategii doradców, stwierdził w 1997 r. w czasie konferencji w Jachrance: "Jeżeli w czymkolwiek przypisuję rolę nam jako ekspertom(...)w czasie rokowań gdańskich, to w sformułowaniu pewnej strategii rozmów, która polegała na tym, że nie możemy się zgodzić na nic, dopóki nie zostanie zaakceptowany ten pierwszy punkt - akceptacja "niezależnych od partii(...)wolnych związków zawodowych". Bardziej szczery był Waldemar Kuczyński, bliski współpracownik Mazowieckiego, który przyznał, iż punkt pierwszy "wyglądał na nieosiągalny(...)[a] to, co w tym punkcie można było wyzyskać, wybiegało niewiele ponad wolne wybory do rad zakładowych i wejście do nich przywódców strajkowych". Podobnego zdania był także Karol Modzelewski, który "utworzenie wolnych związków zawodowych uważał za nierealne" i jakby "poza klimatem strajku".
Z przebiegu strajku wynika, że gdy komisja rządowa omawiała 27 sierpnia 1980 r. w swoim gronie pewne kwestie, to w tym czasie eksperci MKS przekonywali komitet strajkowy, że należy od tego żądania odstąpić. Prawdopodobnie wówczas wicepremier Mieczysław Jagielski uzyskał z Warszawy wstępną zgodę na uznanie wolnych i niezależnych związków, ale pod warunkiem zaakceptowania kierowniczej roli PZPR w państwie i przestrzegania "zasad Konstytucji PRL". Fakt ten wskazuje na pewną grę taktyczną obu stron, a być może i na współdziałanie. Trzeba wyraźnie podkreślić, że uchodzący dziś na zachodzie Europy za współtwórców "Solidarności" - Adam Michnik i Bronisław Geremek - do końca nie wierzyli, że ten postulat jest realny do osiągnięcia. Anna Walentynowicz podkreśla, że były doradca MKS Andrzej Wielowiejski stwierdził w grudniu 1989 r., iż to on był specjalistą od "prowadzenia rokowań w Stoczni Gdańskiej", natomiast czołowego animatora strajku "A. Gwiazdy tam nie było". Takie oświadczenie jest co najmniej irracjonalne, zważywszy na fakt, iż to Gwiazda i jego małżonka Joanna odegrali czynną rolę w ustaleniu listy 21 postulatów. Andrzej Gwiazda, który był szczególnie zainteresowany problematyką praworządności i wolności przekonań, prowadził z Jagielskim trudne rokowania właśnie na temat punktów 1 i 4 postulatów dotyczących: powstania wolnych związków zawodowych i wolności dla więźniów politycznych. Zwłaszcza punkt 4 był systematycznie pomijany przez ekspertów MKS.
Wyolbrzymia się też znaczenie Lecha Wałęsy, którego rola w strajku sierpniowym była inna, niż mu się przypisuje. Ten skądinąd zasłużony dla związku działacz i utalentowany polityk jest od lat przedstawiany w podręcznikach szkolnych i poważnych opracowaniach naukowych jako spiritus movens wszelkich przemian w "Solidarności". Tworzy się pewne legendy, pisząc, iż np. Wałęsa po zwolnieniu z pracy przeskoczył płot okalający stocznię i dołączył do strajkujących oraz stał się ich przywódcą. Skok Wałęsy nabiera wymiaru wręcz mitycznego, gdy tymczasem nie przeskoczył on żadnego płotu. To niestety legenda: wszystkie bramy stoczni były wówczas otwarte, a Wałęsa zwyczajnie wszedł na teren stoczni przez jedną z nich. Przeciwnicy twierdzą, że wkład Wałęsy w przygotowanie końcowej wersji porozumienia był odwrotnie proporcjonalny, niż mu się przypisuje. Na pewno nie on był głównym architektem "porozumienia gdańskiego", tylko Andrzej Gwiazda i zapewne B. Borusewicz. Bez wątpienia "Solidarność", która posiadała w 1981 r. ok. 10,5 miliona członków, nie była monolitem. Mit "Sierpnia" jest zjawiskiem złożonym, a spory wkład w jego powstanie miały różnorodne czynniki. Obraz "Solidarności", jaki wyłania się np. z lektury raportów SB, jest niepokojący i trudno stwierdzić obiektywnie, czy do końca jest on prawdziwy. Według ocen MSW, agenci SB działali w latach 1980-1981 we wszystkich MKZ i strukturach Niezależnego Związku Studentów. Generał Kiszczak chełpił się, że "nie było w Polsce ogniwa "Solidarności", w którym nie działałoby co najmniej dwóch agentów", a wielu kadrowych pracowników SB "tworzyło od podstaw agenturalne komórki "Solidarności"". Z braku dostępu do porównywalnych źródeł trudno dziś obiektywnie stwierdzić, jak było faktycznie. Gdyby wersja gen. Kiszczaka była prawdziwa, to władze nie musiałyby wprowadzać w Polsce stanu wojennego ani zwalczać podziemnych struktur "Solidarności". Mając taką armię agentów, z łatwością można było kontrolować Wałęsę, krajową komisję i inne ogniwa związku. Przypomnę, że w latach 1980-1981 około 50 proc. członków "Solidarności" należało równocześnie do PZPR.
Nietrudno odgadnąć intencje byłych członków PZPR i funkcjonariuszy peerelowskich służb specjalnych, działających obecnie w różnych partiach, którzy od lat dezawuują "Solidarność" jako związek i ruch społeczeństwa obywatelskiego w kwestiach fundamentalnych: wolności, równości i własności. Niewątpliwie deprecjonujące oceny prezentowane przez przeciwników związku mają obecnie istotny wpływ na powodzenie realizowanych w Polsce reform. Patrząc na "Sierpień" z perspektywy 27-lecia, musimy o tym nieustannie pamiętać, ponieważ jest on wciąż żywy wśród tej części społeczeństwa, która czynnie działała w związku.
Próby zdyskredytowania "Solidarności" oznaczają w praktyce niszczenie mitu "Sierpnia", i to również przez tych polityków, którzy uważają się za jego spadkobierców lub świadomie do niego nawiązują. Dziedzictwo "Sierpnia" nie sprowadza się tylko do bezpośrednich doświadczeń z lat 1980-1981. Wszelkie próby zawłaszczania tego dziedzictwa wydają się co najmniej niestosowne, podobnie jak budowanie przez polityków swojej tożsamości politycznej w oparciu m.in. o idee "Sierpnia", ponieważ jest on dziedzictwem Narodu. Próby doraźnego wykorzystywania "Sierpnia" przez różnych polityków są zaprzeczeniem tej idei i jawną kompromitacją. Niewątpliwie są też działaniem służącym zatarciu granic historycznych, skoro już w 2000 r. urzędujący wówczas prezydent RP Aleksander Kwaśniewski porównał "Sierpień" do "Cudu nad Wisłą z roku 1920". W końcu sierpnia 2007 r. podczas nieformalnej konwencji PO w Warszawie Donald Tusk zarzucił z kolei PiS, że sprzeniewierzyło się idei "Solidarności", a pośrednio i "Sierpnia "80".
Przestrogą dla nas niech będą zatem słowa komentarza redakcji "Przeglądu Politycznego" ukazującego się w latach 80. w podziemiu, który z okazji 5. rocznicy powstania "Solidarności" pisał: "Niebezpiecznym złudzeniem jest bowiem przekonanie, że sierpień da się w przyszłości skliszować, a po takiej powtórce z sukcesu, w oparciu o doświadczenie i wiedzę w pełni już naukową, unikniemy powtórki z klęski". Niestety, konstatacja taka jest wciąż aktualna i brzmi jak ostrzeżenie. Nadal politycy odwołujący się do etosu "Solidarności" usiłują zawłaszczyć tę ideę do swoich doraźnych celów, a przy okazji pomniejszają rolę NSZZ "Solidarność" w najnowszej historii Polski.


dr Jan Ryszard Sielezin
Autor jest pracownikiem naukowym Instytutu Politologii Uniwersytetu Wrocławskiego.

No comments: