Saturday, October 31, 2009

Grob wujka Kazimierza Kowala zaslozony dla Armi Krajowej na Lubelszczyznie

Grob wujka Kazimierza Kowala zaslozony dla Armi Krajowej na Lubelszczyznie
Obrońcy Ojczyzny
uciśnionych pragnących Wolności
Ci, którzy pośród szarej cienia naiwności
stali na straży prawdy
nie bojąc się umierać i cierpieć
stali się bowiem twardsi od skały
w rękach kłamców oprawców





Grob wujka Kazimierza Kowala zaslozony dla Armi Krajowej na Lubeszczyznie










Wojek Kazimierz Kowal zaslozony dla Armi Krajowej na Lubelszczyznie Szczegolna zasloga za adbicie polskich dziewczat-kobiet z Powstania Warszawskiego wiezionych w okolicach Janowa kolo Lublina 1946 roku przez sowieckie NKWD. Zamordowany w 1947 roku przez sowieckich oprawcow


Pamietamy i nigdy nie zapomniemy.

Armia Krajowa , sól naszej ziemi

http://www.youtube.com/watch?v=pZpUwblF024


Piosenka z okresu powstania warszawskiego wysławiająca odwagę Warszawian

http://www.youtube.com/watch?v=jFYnEfg7tl4


Warszawianka

http://www.youtube.com/watch?v=rokFImgexGk


Przekazuje gorace Podziekowania dla Pani Professor ze Zwiazku Harcerstwa Polskiego pani Alicji Łukasiewicz z Krasnika w Lubelskim.

Warszawianka

Archiwalne nagranie z procesu mjr Zygmunta Szendzielarza "Łupaszki"

Muzyczny hołd dla żołnierzy V Wileńskiej Brygady AK i jej dowódcy majora Łupaszki
Category: Education



To co zrobiliscie to wspaniala rzecz.

"Byłismy dzisiaj na cmentarzu u swoich bliskich. Zaswieciłismy lampkę i postawiłilismy kwiatki z szarfą o treści: "Wujkowi - Lech Bajan". Grob jest zadbany , stoja kwiaty i swieca sie znicze.

Przepraszam za jakość zdjecia, ale miałam zajeta karte w lepszym aparacie.

Jesli chodzi o ZHP to nie ma w Krasniku struktur organizacyjnych i nie ma szans na ich reaktywowanie. "

A moze jednak mozemy razem!

Pamięci tych, którzy nie upomną się o swoje prawa. Wilkom NSZ, NZW, AK, WiN. Wszystkim innym straceńcom. Wiernym do końca. Materiały pochodzą ze strony: http://podziemiezbrojne.blo... Akcja "Po...
Pamięci tych, którzy nie upomną się o swoje prawa.
Wilkom NSZ, NZW, AK, WiN. Wszystkim innym straceńcom.

Wiernym do końca.

gdy nie wroce niechaj z wiosna

role moja sieje brat

kosci moje mchem porosna

i uzyznia ziemi szmat

w pole wyjdz pewnego ranka

na snop zyta dlonie zloz

i ucaluj jak kochanka

ja zyc bede w kloskach zboz

mysle ze sie tekst przyda;D

we wsi gdzies szczekaja psy

a nie pomysl sobie czasem

ze do innej teskno mi

kiedy wroce znow so ciebie

moze w dzien a moze w noc

dobrze bedzie nam jak w niebie

pocałunkow dasz mi moc

dobrze bedzie nam jak w niebie

pocalunkow dasz mi moc

zaraz ide w nocy mrok,

nie wygladaj za mna oknem

w mgel utonie prozno wzrok

po coz ci kochanie wiedziec

ze do lasu ide spac

dluzej tu nie moge siedziec

na mnie czeka lesna brac



Materiały pochodzą ze strony:
http://podziemiezbrojne.blox.pl/html

Akcja "Pomnik Żołnierzy Wyklętych"
http://www.tworcownia.pl/wilki.html

Muzyczny Hołd Dla Narodowych Sił Zbrojnych:
http://www.twardzijakstal.pl/

"Inka 1946"
http://www.filmpolski.pl/fp/index.php...

http://www.youtube.com/watch?v=dTcCtw3126c


"W ubeckich piwnicach przestrzelone czaszki, to śpiący rycerze majora Łupaszki. Wieczna chwała zmarłym, hańba im mordercom, tętno Polski bije w przestrzelonych sercach..."

"Rozstrzelana armia" A. Kołakowski


"I teraz też ich słyszę. Cały czas, coraz mocniej. Rozumiecie? Ja nie. Ale czuję, cały czas czułem, gdzieś w środku. Krzyk umarłych, umarłych bez imion, bez grobu, krzyża, bez niczyjej łzy. Pomordowanych, i niepomszczonych. To jest straszny krzyk, krzyk umarłych (...) Był jeden moment, nieustająca chwila stworzenia i śmierci. A dla nich, dla nas, wciąż ta sama chwila przeraźliwego strachu, bólu i osamotnienia. Świat nie zna straszliwszego bólu, niż ból samotności. Świat nie zna straszliwszej samotności, niż samotność umarłych, nabrzmiała potworną, nieopisaną krzywdą. Świat nie zna gorszego gniewu, niż ślepy gniew niepomszczonych (...) Świat nie zna gorszego gniewu, niż ten, który mnie wezwał. Dla nich, dla nas, to wciąż była jedna i ta sama chwila, chwila potwornego mordu, chwila straszliwej krzywdy, wołającej o sprawiedliwość, o ukojenie."

"Godzina przed świtem" R.Ziemkiewicz



Homage to Doomed Soldiers Second World War, the German army left the Polish land, the soldiers fighting for the independence of the Republic of Poland refused to lay down their weapons.

In January 1944 the Red Army entered the Polish territory least of all to bring us peace and freedom.

To suppress the Polish spirit and to establish a new regime, the communists eliminated the intellectual elite, activists and soldiers of the Polish Underground who survived the war.

Although severely devastated by persistent fighting with the Germans, the Underground guarded the independence of the State. The last soldiers of Free Poland were up in arms to commence their hopeless battle.

Doomed to failure and struggling with the indifference of the world, the soldiers of the Polish Underground fought with the Soviet invader and internal collaborators.

Józef Franczak, a 45-year old Home Army veteran was the last soldier of the Anticommunist Underground. With an arrest warrant issued against him, he was tracked and died during a manhunt in the Lublin district in autumn 1963. Ready to fight with his gun in hand, he hid out for 24 years.

"Let us not leave the fallen heroes to perish" by Zbigniew Herbert.

All the people in the photos either died in combat with the Soviet NKVD, Internal Security Corps (KBW), Public Security Office (UB) and Civic Militia (MO), or were murdered, or lost without a trace.

How many pictures of the soldiers faithful to Free Poland have not survived?

Over 50 years have passed since those events took place but the knowledge thereof remains incomplete to this day. The common awareness is still based on false stereotypes being a product of the communist propaganda.

All those clichés have been reinforced by pseudo historians of the Peoples Republic of Poland who, for 45 years, referred to those times as the period of strengthening the peoples power. An extremely false image of the 1940s. and 1950s. they created was presented in manuals, encyclopedias and newspapers.

The historians were supported by socialist artists, writers and filmmakers whose work of art depicted the image of those years as viewed by the Polish United Workers Party (PZPR). Such practices were continued unit the fall of the Peoples Republic of Poland (PRL). The communist propaganda focused not only on misinformation but also on presenting the representatives of the Independent Movement as the vilest and most despicable criminals.

Traitors, nazi underground, scurvy reactionary midgets, bandits are just a few of the expressions used by the communist propaganda to slander the soldiers of Free Poland before the eyes of the society.

I shall not forget.
ZBRODNIE KOMUNISTÓW- "Gen. August Emil Fieldorf 'Nil' " 1/2


And You?

Alex Lech Bajan
EMAIL: polonia@raqport.com

Tusk i kolesie z PO przestanczie szkodzic Polsce wywlaszczjac Polakow na Slasku

Tusk i kolesie z PO przestanczie szkodzic Polsce wywlaszczjac Polakow na Slasku
i sprzedawac dorobek Polski za bezcen







TUSK: SPRZEDAC ZA DARMO I DAJ BANDYTOM ZA ZAKASKE!






Manifestacja w Katowicach
Janusz Tarasiewicz - pełnomocnik Krajowego Związku Lokatorów i Spółdzielców (2009-10-31) Aktualności dnia

słuchaj
zapisz

Sunday, October 25, 2009

Polska trzeba będzie oddać 500 milionów złotych spółce J&S, założonej przez dwóch ukraińskich muzykantów

Polska trzeba będzie oddać 500 milionów złotych spółce J&S, założonej przez dwóch ukraińskich muzykantów


Polska trzeba będzie oddać 500 milionów złotych spółce J&S, założonej przez dwóch ukraińskich muzykantów.
"Myśląc Ojczyzna"
red. Stanisław Michalkiewicz (2009-10-21) Felieton

słuchaj
zapisz



Dobroduszne pokpiwanki
Szanowni Państwo!
Afery: hazardowa, stoczniowa i podsłuchowa rozwijają się według własnej dynamiki i już niedługo władze naszego państwa zaoferują nam widowisko telewizyjne w postaci komisji śledczej, gdzie będziemy mogli obejrzeć sobie popisy krętactwa w wykonaniu najwyższych dygnitarzy, pana premiera nie wyłączając. Ale bo też to jest jedna z niewielu rzeczy, które władze naszego państwa mogą zaoferować nam - obywatelom, jeśli oczywiście nie liczyć zdzierstwa podatkowego i marnotrawstwa publicznych pieniędzy. Właśnie okazało się, że trzeba będzie oddać 500 milionów złotych spółce J&S, założonej przez dwóch ukraińskich muzykantów, która pośredniczy w sprzedaży ropy naftowej. Nie tylko 500 milionów, ale jeszcze 80 milionów odsetek. Tak orzekł niezawisły sąd, a ponieważ na tym świecie pełnym złości nigdy nic nie wiadomo - to nie wiadomo też, czy jacyś starsi i mądrzejsi nie poradzili niezawisłemu sądowi, by orzekł na korzyść ukraińskich muzykantów. Oczywiście w takie sprawy lepiej zbyt głęboko nie wnikać, bo skoro nasze państwo, które - jak mówi poeta - ma "i wojsko własne, własny skarb", a przecież nie może uwolnić się od pośrednictwa muzykantów, to cóż dopiero my, bezsilni obywatele?
Sprawa muzykantów jest jeszcze jedną poszlaką, pokazującą ile nasze demokratyczne państwo prawne naprawdę może. Oczywiście z jednej strony może bardzo dużo; może na przykład wszystkich podsłuchiwać telefonicznie i pokojowo, podglądać i prowokować, a nawet i obrabować, ale na tym chyba te możliwości się kończą. W innych bowiem sprawach, a zwłaszcza w dziedzinie nazywanej polityką międzynarodową, dygnitarze nasi mogą, jak się wydaje, groźnie kiwać palcem w bucie. Mogliśmy się o tym przekonać na własne oczy 1 września na Westerplatte w Gdańsku i wkrótce potem, 17 września, kiedy amerykański prezydent Obama otwartym tekstem oświadczył, ze w związku z wkroczeniem Stanów Zjednoczonych na nieubłaganą drogę poprawy stosunków z Rosją, Ameryka już żadnych dywersantów w Europie Środkowo-Wschodniej nie potrzebuje. Krótko mówiąc, cała "polityka jagiellońska" zawaliła nam się w jednej chwili. Ale tak to już jest, kiedy nie stoi się na własnych nogach i kiedy próbuje się prężyć cudze muskuły. W rezultacie pan prezydent Kaczyński z podwiniętym ogonem potruchtał w objęcia Naszej Pani Anieli i 10 października podpisał traktat lizboński, nie czekając nawet na sławne "ustawy kompetencyjne", których uchwalenie uzgodnił był w ubiegłym roku z premierem Tuskiem z Juracie i od których uzależniał ratyfikację.
Tymczasem jeszcze raz się okazało, ze pospiech jest wskazany tylko w dwóch przypadkach: przy biegunce i przy łapaniu pcheł. Przy ratyfikowaniu traktatów - już niekoniecznie. Dzisiaj bowiem odwiedził Warszawę wiceprezydent Stanów Zjednoczonych, pan Józef Biden. Wszystko wskazuje na to, że pan Biden przywiózł nam środki znieczulające, których zadaniem jest ukojenie naszego bólu po zawodzie wywołanym uwiedzeniem i porzuceniem. Ale nawet wykonując tę prostą misję dyplomatyczną, pan wiceprezydent Biden nie omieszkał pokazać przez fakty konkludentne, jakie są prawdziwe priorytety obecnej administracji amerykańskiej w Polsce. Na ogół bowiem każdy zagraniczny gość rozpoczyna swoją, zwłaszcza kilkugodzinną wizytę, od rozmowy z najważniejszym tubylczym dygnitarzem, a dopiero potem odwiedza, albo nawet przyjmuje mniej ważnych. Otóż wiceprezydent Biden spotkał się najpierw z przedstawicielami społeczności żydowskiej w Polsce. To więcej wyjaśnia, niż mówi, bo potwierdza podejrzenia, iż obecna administracja USA traktuje Polskę już niemal wyłącznie jako skarbonkę żydowskich organizacji "przemysłu holokaustu". Niemal wyłącznie - bo poza tym również jako rezerwuar darmowych askarysów na różne egzotyczne wojny o pokój.
Oczywiście znając naszą próżność i pragnienie uznania ze strony świata, pan wiceprezydent Biden nie szczędzi nam komplementów, nawet graniczących z szyderstwem. Jestem pewien, że robi to nie ze złej woli, tylko raczej z przyzwyczajenia, niemniej jednak określenie Polski jako "strategicznego partnera" Stanów Zjednoczonych zakrawa na mimowolne szyderstwo. I to nie dlatego, by taka rzecz była teoretycznie niemożliwa z uwagi na dysproporcje między Ameryką i Polską. Izrael jest od Polski przecież jeszcze mniejszy, a niewątpliwie jest nie tylko strategicznym partnerem Stanów Zjednoczonych, ale nawet rodzajem strategicznego mentora! Ale strategiczne partnerstwo USA z Izraelem wyraża się w konkretach - a właściwie w najważniejszym konkrecie - mianowicie w dwustronnym sojuszu wojskowym. Tymczasem w przypadku Polski o tym nie ma w ogóle mowy, co oczywiście sprawia, że opowieści o strategicznym partnerstwie amerykańsko-polskim nabierają cech niezbyt taktownego komplementu.
Kolejnym rozmówcą wiceprezydenta Bidena był premier Donald Tusk, któremu amerykański gość pewnie zaoferował umieszczenie w Polsce ruchomych rakiet SM3, które są podobno "przyjazne środowisku" - oczywiście międzynarodowemu środowisku politycznemu. To enigmatyczne określenie może mieć oczywiście wiele znaczeń, ale w naszej sytuacji najważniejsze wydaje się jedno: że te rakiety są do przyjęcia przez Rosję. A skoro są do przyjęcia przez Rosję, to znaczy, że nie są dla niej niebezpieczne. Ale w takim razie czy są bezpieczne dla nas? Wygląda na to, że "przyjazne środowisku" ruchome rakiety są rodzajem nagrody pocieszenia za odstąpienie od planów rozmieszczenia w Polsce i Czechach sławnej tarczy antyrakietowej. Ta tarcza antyrakietowa od pewnego czasu też była rodzajem kwiatu paproci, ale przynajmniej miała jedną właściwość, ze na stałe znajdowała się na polskim terytorium i w razie czego trzeba by jej chyba bronić. Tymczasem ruchome wyrzutnie zawsze można ewakuować w inne miejsce, zatem obietnica pana wiceprezydenta Bidena sprawia wrażenie już zupełnie na wodzie pisanej.
I na koniec pan wiceprezydent Biden zostawił sobie spotkanie z panem prezydentem Lechem Kaczyńskim. Z nim pewnie poruszył kwestie strategiczne, o których zresztą wspominał wcześniej w wywiadzie dla "Rzeczpospolitej" - że USA popierają ukraińskie i gruzińskie aspiracje do NATO, ale to tamte państwa same musza o to zabiegać. W tych uprzejmych słowach potwierdził amerykańskie stanowisko wyrażone jeszcze w grudniu ubiegłego roku przez Kondolizę, że USA nie będą już forsowały obecności Gruzji i Ukrainy w NATO, a tylko "umacniały tam demokrację" - co w przełożeniu na język ludzki może oznaczać starania o odpowiednią pozycję swoich agentów w strukturach tamtejszych państw. Ponieważ jednak Niemcy, związane strategicznym partnerstwem z Rosją, ani myślą godzić się na przyjęcie Ukrainy i Gruzji do NATO, to widać wyraźnie, że dzisiejsza wizyta pana wiceprezydenta Józefa Bidena tylko potwierdza nieodwracalność katastrofy "polityki jagiellońskiej", a co więcej - potwierdza również, że Stany Zjednoczone - o czym podczas swojej wizyty w Berlinie wspominał kandydat Obama - przyjmują do aprobującej wiadomości przewodnią rolę Niemiec w Europie - ze wszystkimi tego konsekwencjami.
Krótko mówiąc - ten cukierek na osłodę ma również posmak goryczy - ale tak to już jest, gdy się w porę nie wykorzysta okazji, jakie były kiedyś w zasięgu ręki.


Mówił Stanisław Michalkiewicz
Fikołki na lodowcu
Nasz Dziennik, 2009-10-23
"Cepeliada, cepeliada, w ogródeczku panna Mania, Chmurka się przejęzyczyła, jaja nie do wytrzymania!" - śpiewał Jacek Kleyff w schyłkowym okresie dekady Edwarda Gierka, kiedy w telewizji, na przekór nadciągającej katastrofie, królowała tzw. propaganda sukcesu. Inna rzecz, że okazała się ona bardzo skuteczna, bo mimo upływu 30 lat liczba nieutulonych w żalu sierot po Edwardzie Gierku nie tylko nie spada, ale nawet jakby rosła. Z tego właśnie - jak przypuszczam - powodu propaganda unijna pada u nas na tak podatny grunt; Bruksela da forsę i znowu wszystko będzie jak dawniej, to znaczy - czy się stoi, czy się leży... Z perspektywy tych 30 lat coraz trudniej zrozumieć, dlaczego właściwie w 1980 roku powstała "Solidarność" i po cośmy obalali komunizm ze Związkiem Sowieckim na czele. Dlaczego było tak źle, skoro przecież było tak dobrze, że dzisiejsze czasy na tle tamtych wypadają tak odrażająco? Inna rzecz, że wtedy wielu rzeczy nie można było mówić, bo cenzura i w ogóle, podczas gdy dzisiaj każdy plecie, co mu tylko ślina na język przyniesie, ale paradoksalnie może to być jeszcze jedna poszlaka, że "Ojciec Narodów" Józef Stalin mógł mieć rację, uważając, iż wolność tak naprawdę nie jest ludziom do niczego potrzebna. Nie tylko niepotrzebna, ale nawet szkodliwa, bo od jej nadmiaru niektórzy zaczynają głupieć. Nawiasem mówiąc, przewidział to również poeta, pisząc, że "wolność jest jakoby posiadanie fletu; jeśli weźmie go człowiek muzyki nieświadom, piersi straci i uszy zatruje sąsiadom". Jeśli nawet nie wszystkim, to niektórym na pewno.

Na szczęście nie wszystko stracone, bo wyrwana ze szponów "byłego neonazisty" państwowa telewizja, wspomagana stacjami komercyjnymi, znowu rusza do pełnienia tak zwanej misji, to znaczy - utrzymywania milionów dorosłych metrykalnie ludzi w stanie infantylizmu przy pomocy kreowania pogodnego obrazu rzeczywistości, w której, jeśli nawet wydarzy się coś niepokojącego, to tak czy owak musi zakończyć się wesołym oberkiem. Mundus vult decipi, ergo decipiatur (świat chce być oszukiwany, niechże więc będzie). Skwapliwie korzystają z tej okazji nasi mężowie stanu; pan premier Tusk chwyta się afery podsłuchowej, żeby nie tylko zatrzeć nieprzyjemne wrażenie po aferze hazardowej i prywatyzacyjnej, które napędziły mu tyle strachu, ale i zaprezentować się w roli obrońcy swobód obywatelskich przed tajniakami, podobnie jak pan prezydent Kaczyński, któremu w kreowaniu wizerunku płomiennego obrońcy interesu narodowego trochę przeszkadzałoby wspomnienie o niedawnym podpisaniu traktatu lizbońskiego. Ale od czegóż fajerwerki i kierowanie uwagi opinii publicznej na plotki, które u nas - z powodu gwałtownie kurczących się możliwości działań rzeczywistych - w coraz większym stopniu zastępują autentyczną politykę?
Tymczasem medialne fajerwerki, chociaż efektowne i przyciągające uwagę gawiedzi, w polityce znaczą niewiele albo wręcz nic. Rozbłyskają i gasną bezpowrotnie, niczym zbawienne projekty naprawy Rzeczypospolitej, o jakich tyle nasłuchaliśmy się przy każdej kampanii wyborczej. Cóż zatem ma znaczenie? A znaczenie mają niedostrzegalne, geologiczne ruchy poważnych państw, na które mało kto zwraca uwagę. Są one podobne do ruchu lodowców, który w gruncie rzeczy trudno zauważyć. Taki lodowiec wprawdzie sprawia wrażenie nieruchomego, jednak się porusza. Bardzo powoli, centymetr po centymetrze, jednak w ten pełzający ruch milionów ton lodu zaangażowane są siły tak potężne, że to właśnie one wypiętrzają góry, żłobią doliny, moreny czołowe, boczne i denne, słowem - to one właśnie kształtują przyszłe krajobrazy, przyszłe oblicze ziemi. Tymczasem organizatorzy opinii publicznej w Polsce pragnęliby wszystkim wmówić, że ani lodowiec, ani jego ruch, którego właściwie wcale nie ma, nie są ważne, bo najważniejsze są fikołki, jakie na tym lodowcu wyprawia wesołe towarzystwo, spierające się w gruncie rzeczy już tylko o różnicę łajdactwa. I wielu ludzi nie tylko w to wierzy, ale nawet się w te spory emocjonalnie angażuje do tego stopnia, że gotowa jest służyć wesołemu towarzystwu za mięso armatnie. Tymczasem lodowiec na fikające na nim wesołe towarzystwo zupełnie nie zwraca uwagi; popychany potężną siłą, centymetr po centymetrze posuwa się ku swemu celowi. Jest blisko, coraz bliżej i bardziej spostrzegawczy zaczynają już odczuwać jego śmiertelny chłód.


Stanisław Michalkiewicz

Saturday, October 24, 2009

The War profitiering criminals in Iraq where is the money? part1

The War profitiering criminals in Iraq where is the money? part1

Rozbój w bia 2;y dzie 4; (1/5) (lektor pl)



Rozbój w bia 2;y dzie 4; (2/5) (lektor pl)



Rozbój w bia 2;y dzie 4; (3/5) (lektor pl)



Rozbój w bia 2;y dzie 4; (4/5) (lektor pl)

Rozbój w bia 2;y dzie 4; (5/5) (lektor pl)


By Jane Corbin
BBC News
Waxman: "It may well turn out to be the largest war profiteering in history."

A BBC investigation estimates that around $23bn (£11.75bn) may have been lost, stolen or just not properly accounted for in Iraq.

The BBC's Panorama programme has used US and Iraqi government sources to research how much some private contractors have profited from the conflict and rebuilding.

A US gagging order is preventing discussion of the allegations.

The order applies to 70 court cases against some of the top US companies.

War profiteering

While Presdient George W Bush remains in the White House, it is unlikely the gagging orders will be lifted.

To date, no major US contractor faces trial for fraud or mismanagement in Iraq.

The president's Democratic opponents are keeping up the pressure over war profiteering in Iraq.

Henry Waxman, who chairs the House committee on oversight and government reform, said: "The money that's gone into waste, fraud and abuse under these contracts is just so outrageous, it's egregious.

"It may well turn out to be the largest war profiteering in history."

In the run-up to the invasion, one of the most senior officials in charge of procurement in the Pentagon objected to a contract potentially worth $7bn that was given to Halliburton, a Texan company which used to be run by Dick Cheney before he became vice-president.

Unusually only Halliburton got to bid - and won.

Missing billions

The search for the missing billions also led the programme to a house in Acton in west London where Hazem Shalaan lived until he was appointed to the new Iraqi government as minister of defence in 2004.

Judge Radhi al Radhi: "I believe these people are criminals."He and his associates siphoned an estimated $1.2bn out of the ministry. They bought old military equipment from Poland but claimed for top-class weapons.

Meanwhile they diverted money into their own accounts.

Judge Radhi al-Radhi of Iraq's Commission for Public Integrity investigated.

He said: "I believe these people are criminals.

"They failed to rebuild the Ministry of Defence, and as a result the violence and the bloodshed went on and on - the murder of Iraqis and foreigners continues and they bear responsibility."

Mr Shalaan was sentenced to two jail terms but he fled the country.

He said he was innocent and that it was all a plot against him by pro-Iranian MPs in the government.

There is an Interpol arrest warrant out for him but he is on the run - using a private jet to move around the globe.

He stills owns commercial properties in the Marble Arch area of London.

Radio Maryja nie jest antysemickie, nie szerzy ideologii Narodowej Demokracji, a typ pobożności, jaki lansuje jest głęboki i autentyczny,

Radio Maryja nie jest antysemickie, nie szerzy ideologii Narodowej Demokracji, a typ pobożności, jaki lansuje jest głęboki i autentyczny,



Radio Maryja nie jest antysemickie, nie szerzy ideologii Narodowej Demokracji, a typ pobożności, jaki lansuje jest głęboki i autentyczny,
Radio Maryja – badania podważają czarny PR rozgłośni
aw / ju., Warszawa, 2009-10-22


Fot. www.radiojasnagora.pl
Radio Maryja nie jest antysemickie, nie szerzy ideologii Narodowej Demokracji, a typ pobożności, jaki lansuje jest głęboki i autentyczny, a nie rytualistyczny, kolektywistyczny i powierzchowny.

Do takich wniosków doszła grupa socjologów z Uniwersytetu Warszawskiego, która pod kierunkiem prof. Ireneusza Krzemińskiego zbadała przekaz radiostacji, kierowany do słuchaczy w sierpniu 2007 r. Wnioski z badań, które wydano właśnie w formie książkowej, podważyły więc wiele stereotypów, tworzących od lat czarny PR rozgłośni o. Tadeusza Rydzyka.

Autorzy poddali analizie wszystkie audycje Radia Maryja w sierpniu 2007 r. – miesiącu, obfitującym w uroczystości religijne i patriotyczne, w którym obchodzi się rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego i Cudu nad Wisłą. Na tej podstawie sporządzili charakterystykę przekazywanej przez Radio Maryja wizji świata i Kościoła.

„Jako autor niniejszej analizy muszę przyznać, że zakładałem hipotezę, iż model religijności radiomaryjnej ma znacznie bardziej powierzchowną, rytualistyczną i tradycjonalistyczną formę” – wyznaje prof. Krzemiński.

„Przesłuchanie audycji o. Rydzyka dostarcza dowodów na to, że radiosłuchacze prezentują, wyrażają, opisują religijność, jaka z całą pewnością jest świadectwem autentycznego przeżycia religijnego. (...) modlący się i opowiadający o swej modlitwie ludzie są świadkami autentycznego doświadczenia wiary, a audycje Radia Maryja dają wgląd w takie doświadczenia i sprzyjają pogłębianiu wiary” – dodaje socjolog.

Niezależnie od tego, że – jak zaznacza prof. Krzemiński - wśród słuchaczy ujawnia się ograniczenie czynnika intelektualnego na rzecz gotowych matryc, badania pokazały, że programy rozgłośni zawierają o wiele bogatszy niż zakładany zakres doświadczeń religijnych, który ma głęboki wymiar duchowy. Choć religijność twórców i słuchaczy radiostacji przejawia się w tradycyjnych formach pobożności, na pewno się do nich nie ogranicza – konkluduje naukowiec.

Kolejny stereotyp, a mianowicie, że stacja o. Rydzyka przekazuje treści endeckie – także nie znajduje potwierdzenia w analizowanych programach – ocenia socjolog. Wręcz odwrotnie – aczkolwiek nie można negować pewnych inspiracji myślą Narodowej Demokracji, twórcy radia wyraźnie aktualizują myślenie endeckie, usuwają nonsensy i ahistoryczne uogólnienia i stereotypy oraz dostosowują je do współczesnych realiów. W przekazie rozgłośni widoczny jest pozytywny stosunek do mniejszości narodowych, pluralizmu demokratycznego i wyraźny antysowietyzm. Do koncepcji stworzonej przez Romana Dmowskiego, wdziera się obce mu, pochodzące z doby romantyzmu, przeświadczenie o mesjanizmie narodu polskiego.

W analizowanym okresie nie było ze strony autorów i gości audycji jakichkolwiek antysemickich wystąpień. Wypowiedzi, nacechowane niechęcią do Żydów padają czasem ze strony słuchaczy – twierdzi socjolog. „Na ogół prowadzący audycje raczej nie robią z nich użytku, wręcz odwrotnie: dążą jakby do wyciszenia tego typu wypowiedzi, albo omijają je, starając się zmienić temat, a nawet nadać antysemickim wypowiedziom trochę inny sens” – podkreśla Krzemiński.

Autor opisuje też model Kościoła, promowany przez toruńską rozgłośnię – jawi się on jako struktura hierarchiczna, w której zdecydowanie przewodzą duchowni, a to przywództwo nacechowane jest autorytaryzmem. Kościół mocno związany jest z narodem, duchowni dzielą los i cierpienia zwykłych obywateli. Przynależność narodowa bardzo mocno łączy się z katolicyzmem, zaś przynależność religijna, wiara zakłada konieczność służby na rzecz wspólnoty narodowej.

Analizy wykazują też silną identyfikację słuchaczy w rozgłośnią. Poczucie przynależności do Rodziny Radia Maryja łączy się z kolei z koniecznością działania na rzecz ewangelizacji, rozwoju Kościoła i Ojczyzny. „Nie ulega wątpliwości, że o. Rydzykowi udało się skonstruować wyraźną, jednoznaczną tożsamość słuchaczy Radia Maryja” – zaznacza autor podkreślając, że jest to swoisty fenomen w społeczeństwie, w którym niełatwo wskazać nowe tożsamości społeczne – podkreśla.

Krzemiński zwraca uwagę, że o ile endeckie inspiracje oraz powierzchowna religijność są krzywdzącymi, nie znajdującymi potwierdzenia w empirii stereotypami, o tyle realnym niebezpieczeństwem jest sekciarskie nastawienie twórców i słuchaczy Radia i konsolidacja w obliczu zagrożeń i wspólnych wrogów. W tym modelu osoba o. Rydzyka odgrywa rolę przywódcy, symbolu religijnego i kościelnego, reprezentanta właściwych wartości katolickich i narodowych. I to właśnie powinno niepokoić i wzbudzać przeciwdziałanie ze strony Kościoła – uważa prof. Krzemiński.

Na zakończenie autor przyznaje się do błędu metodologicznego - że uznał pewien model religijności za wzorcowy, że religijność indywidualistyczna przewyższa kolektywizm i przywiązanie do tradycji. Nie ulega wątpliwości, że bez tego wartościowania studium byłoby znacznie lepsze.

Odrębne rozdziały poświęcone są obrazowi Radia Maryja w dzienniku "Życie" w latach 1997-1998 oraz w "Gazecie Wyborczej" w latach 1998-2007. O ile analiza "Życia" sprowadza się do stwierdzenia, że poświęcało za mało uwagi tematowi, a najważniejszą publikacją jest dyskusja wybitnych socjologów na temat radiostacji, analiza "Gazety Wyborczej" jest obszerna i oparta na bogatym materiale, gdyż dziennik ten szczególnie często pisał i nadal pisze o Radiu Maryja.

Konkluzja obu autorów (Karol Osłowski analizował publikacje o Radiu Maryja w latach 1998-2004, zaś Kazimierz Mazan w latach 2004-2007) jest wobec „Gazety” jednoznacznie krytyczna. Naukowcy zwracają uwagę, że w przekazie „Gazety Wyborczej” Radio Maryja nie jest traktowane jako ruch społeczny, a jako instytucja złożona z zakonników władających Radiem oraz masami odbiorców. To właśnie owi „władający” są „naszym”, czyli środowiska „Gazety Wyborczej”, wrogiem. Słuchacze traktowani są jako osoby zalęknione, zagubione, rozczarowane nową, liberalną Polską, ofiary transformacji, przedmiot manipulacji. Przynależność do Rodziny Radia Maryja stygmatyzuje w oczach dziennika wszystkich – twórców rozgłośni, słuchaczy, polityków.

„Sposób prezentowania problematyki związanej z radiem przez «Gazetę Wyborczą» skłania do zastanowienia się nad problemem obiektywności prasy. (...) Nie widać tego w przekazie «Gazety Wyborczej». Nie najlepiej to świadczy o dyskursie publicznym w Polsce. Być może sposób relacjonowania spraw, które dotyczą Radia Maryja jest wyjątkowy, jeśli jednak tak nie jest, można odnieść wrażenia, że «Gazeta Wyborcza» nie relacjonuje dyskusji, tylko prowadzi pewną politykę. (...) Wydaje nam się, że powyższa rekonstrukcja pokazuje, że «Gazeta» może pogłębić realnie istniejące podziały w społeczeństwie. Takie stygmatyzowanie i wykluczanie, z jakim mamy do czynienia na łamach «Gazety», może być chyba uznane za jedną z przyczyn występowania takich negatywnych dla społeczeństwa obywatelskiego zjawisk, jak wzrost poczucia wyalienowania dużej części populacji, a co za tym idzie, wzrost popularności partii populistycznych” – podsumowuje Karol Osłowski.

„Artykuły zamieszczone w dzienniku miały na celu zmarginalizowanie Radia poprzez przedstawienie go jako radykalnego ośrodka zagubionych, utopijnych prawicowców i narodowców, zdyskredytować przez kojarzenie działań radia z działaniami przedwojennej skrajnej prawicy, a także ośmieszyć poprzez umieszczanie wybranych cytatów słuchaczy i redaktorów radia” – stwierdza ze swej strony Wojciech Mazan. Zaś prof. Krzemiński przypomina opinię, że obraz świata "Gazety Wyborczej" jest manichejski i dodaje, że ten czarno-biały obraz rzeczywistości jest wspólną cechą obu mediów.

Czego nas uczy Radia Maryja, redakcja naukowa Ireneusz Krzemiński, Wydawnictwo Akademickie i Profesjonalne, Warszawa 2009.

Friday, October 23, 2009

Czy Polska popelnia blad Argentyny? Stoczniowcy zajmujcie stocznie to jest dorobek Polski Nas a nie Rzadu Tuska.to swoje to nasze

Czy Polska popelnia blad Argentyny? Stoczniowcy zajmujcie stocznie to jest dorobek Polski Nas a nie Rzadu Tuska.to swoje to nasze!


PolishAmericanDC zajac Polskie przez Pracownikow.
kazdy bedzie mial jeden vote. Taka sama placa dla wszystkich.
Stoczniowcy na co czekacie?  do dziela!
Zadłużenie zagraniczne do spłaty w tym roku wynosi 63,9 mld euro

Zadłużenie zagr. ogółem Polski wzrosło w II kw. do 176,563 mld euro - NBP 14:18 30.09.2009




30.6.Warszawa (PAP) - Zadłużenie zagraniczne Polski ogółem wzrosło w II kwartale 2009 roku do 176.53 mln euro ze 169.827 mln euro w I kwartale 2009 roku - podał NBP.

Z tego zadłużenie długoterminowe wzrosło do 129.573 mln euro ze 125.059 mln euro w II kwartale, a zadłużenie krótkoterminowe do 46.990 mln euro z 44.78 mln euro.

Zadłużenie przedsiębiorstw wzrosło do 80.510 mln euro w II kwartale z 78.515 mln euro w I kwartale 2009 roku.

Zadłużenie sektora bankowego wzrosło z 42.135 mln euro z 41.761 mln euro.

Zadłużenie rządu i samorządu wzrosło do 51.612 mln euro z 47.840 mln euro (PAP)


Warszawa, 29.06.2007 (ISB) - Zadłużenie zagraniczne Polski ogółem wzrosło do 131,70 mld euro na koniec I kw. 2007 roku z 127,71 mld euro na koniec IV kw. 2006 roku, podał Narodowy Bank Polski w komunikacie w piątek.

W I kw. 2006 roku zadłużenia zagraniczne wynosiło 115,0 mld euro.

Zadłużenie zagraniczne sektora rządowego i samorządowego wzrosło w I kwartale 2007 roku do 53,5 mld euro z 51,62 mld euro w IV kwartale 2006 roku i wobec 52,15 mld euro rok wcześniej.

W tym samym czasie zadłużenie zagraniczne sektora bankowego wzrosło do 17,95 mld euro z 17,67 mld euro na koniec grudnia 2006 i wobec 12,747 mld euro rok wcześniej. (ISB)
Ile to podobienstwa
Argentyński CUD ekonomiczny
prof. dr Ronald Clement 18-08-2006 10:44
To bylo kilka lat temu, kiedy korporacyjne telewizje pokazywaly straszna sytuacje w Argentynie – panstwie o burzliwej przeszlosci aczkolwiek do czasu wprowadzenia ekonomii globalnej niezle dajacym sobie rade. Tlumy protestujacych na ulicach, zolnierze strzelajacy do tych tlumów. Dymy, petardy, ogien i bezrobocie, które przekroczylo 22%. Argentyna w roku 2001 znalazla sie na dnie przepasci, z której, wedlug zachodnich ekonomistów, nie bylo juz wyjscia. Globalisci, przemyslowcy i bankierzy masowo opuszczali kraj zabierajac co jeszcze tylko bylo mozna. Media dostaly nakaz, aby zapomniec o tym kraju i o jego istnieniu.
Argentyna walczy i zwycieza - korporacyjne media nie moga dopuscic byscie sie Panstwo o tym dowiedzieli

W grudniu 2001 roku Argentyna znalazla sie w dole ekonomicznym, do którego zostala zepchnieta przez elity i globalizm. Banki przestaly wyplacac pieniadze. Ekonomii kraju nikt nie byl juz w stanie kontrolowac. Sprawujacy wczesniej wladze, prezydent Carlos Menem, przemyslowiec wybrany na swój urzad w roku 1989, obiecywal Argentynczykom piekne kobiety i samochody Ferrari. Od kuchni zas wyprzedawal gospodarke panstwa w obce rece po smiesznych cenach. Pozyczal ogromne sumy pieniedzy z Banku Swiatowego i Miedzynarodowego Funduszu Walutowego (MFW). Mieszkancy Argentyny, która dzieki pozyczonym pieniadzom znalazla sie w stanie bezprecedensowego rozkwitu, wiwatowali na czesc swojego prezydenta i oglosili go geniuszem wolnego rynku.

Sielanka sie skonczyla, gdy trzeba bylo zaczac zwracac pozyczone pieniadze. W roku 2001 produkt narodowy zmniejszyl sie az o 11%. Kraj jednak nie otrzymal od Miedzynarodowego Funduszu Walutowego zadnych dodatkowych pieniedzy, ani zadnych konkretnych rad.

Gdy lala sie krew

Historia Argentyny pelna jest nieudanych powstan, zrywów, protestów i wojen. Pelna jest takze biedy mas i niewyobrazalnego bogactwa grupki wybranych. Pelna jest korupcji, straszliwych tortur i faszystowskich kazamatów. Jednak pod koniec lat 1990tych oniemial caly swiat. To, co dzialo sie na ulicach Argentyny bylo ostrzezeniem i przepowiednia dla zwolenników globalnej ekonomii.

Prywatnie dziennikarze zastanawiali sie jak to mozliwe, ze mozna zniszczyc cale panstwo w tak krótkim czasie. Jak to mozliwe, ze nikt tego nie zauwazyl i nie zaradzil. Takie pytania krazyly w internecie i w prywatnych rozmowach. Na stronach gazet i w dziennikach telewizyjnych goniono za sensacja i bredzono cos o nieodpowiedzialnosci fiskalnej na skale panstwa. Wina obarczono bardzo szybko przecietnych Argentynczyków i nowego prezydenta Argentyny, De la Rua.

W roku 1999, kiedy De la Rua zostal wybrany na prezydenta, a kraj znajdowal sie juz w 3-letniej recesji, szczekaczka CNN oglaszala, ze Menem nie zostal wybrany dlatego, poniewaz wedlug konstytucji nie mógl startowac w wyborach po raz trzeci. Menem zapowiedzial jednak, ze wystartuje w wyborach w roku 2003. Menem nalezal do partii Peronistów, najwiekszej sily politycznej w Argentynie. Byl silnie zwiazany ze Stanami Zjednoczonymi, globalizmem i wolnym rynkiem.

Nowemu prezydentowi Argentyny nie pozostawiono niemal zadnego ruchu. W dalszym ciagu wladze dzierzyli Peronisci, którzy juz od samego poczatku atakowali swego prezydenta. De la Rua w swoich przemówieniach prosil Argentynczyków: Prosze Was o to byscie zrozumieli jak wazna jest jednosc. Chce byc prezydentem wszystkich Argentynczyków.

Gdy nastapil krach, Miedzynarodowy Fundusz Walutowy pierwszy umyl rece. Jego eksperci twierdzili, ze Argentyna wydawala za duzo pieniedzy, pomimo ze budzet panstwa byl znacznie mniejszy niz budzet USA podczas wielkiego kryzysu. Gdy ekonomisci wysmiali takie tlumaczenie, prawnicy Miedzynarodowego Funduszu Walutowego przystapili do szturmu. Twierdzili, ze Argentyna posiadala takie prawa rozdzielania pozyczek, do których fundusz musial sie dostosowac, które uniemozliwily normalne funkcjonowanie ekonomiczne. Oznacza to, ze fundusz kaze nam wierzyc, iz biedna Argentyna dyktowala mu warunki.

Caly ten spektakl byl nadzorowany przez elity USA. Przez ostatnich 55 lat, podczas calego istnienia Miedzynarodowego Funduszu Walutowego, glos Stanów Zjednoczonych w tej organizacji byl decydujacy. Inne bogate kraje czlonkowskie z latwoscia moglyby sprzeciwic sie USA w glosowaniu i wygrac. Dziwnym trafem nigdy tego nie zrobily. Gdy jednak przyjrzymy sie blizej MFW stwierdzimy, ze tak naprawde jest to kartel pozyczkodawców zarzadzany przez amerykanskie Ministerstwo Skarbu. Nie nalezy sie wiec dziwic, ze rzad USA, a za nim poslusznie amerykanskie i wreszcie zachodnie media, jednoglosnie twierdzily, ze Argentyna musi byc posluszna regulom narzuconym jej przez MFW.

Ekonomiczna analiza

Dzisiaj wiemy juz, dlaczego upadla ekonomia Argentyny – chociaz media tego nie chca podawac. Prosze tutaj o szczególna uwage Czytelników w Polsce. W roku 1991, Menem oparl ekonomie panstwa o „wyzsza” walute, jaka byl USD. Wprowadzono wymiane argentynskiego peso na USD w stalym stosunku 1:1. Menem mial nadzieje, ze USD stanie sie w ten sposób szybko waluta obiegowa w Argentynie. Byla to na poczatku niezla idea, ale wkrótce okazalo sie, ze wartosc USD zostala zawyzona. Zawyzyla sie takze automatycznie wartosc argentynskiego peso. Zwrócmy uwage jak funkcjonuje Euro w Polsce.

W momencie, gdy inwestorzy zorientowali sie, ze wartosc peso jest zawyzona, zaczeli sie obawiac, ze musi upasc. Dlatego zaczeli sie domagac coraz wyzszej stopy procentowej na wszystkim. Takze na pozyczkach prywatnych i rzadowych. To spowodowalo powstanie ogromnego dlugu. Stopa procentowa zostala podwyzszona o 40%.

Aby utrzymac oparcie na walucie amerykanskiej, rzad Argentyny musial w bankach posiadac odpowiednia ilosc USD. W miare poglebiania sie kryzysu rzad musial kupowac coraz wiecej USD po znacznie zawyzonej cenie. Coraz wiecej ludzi domagalo sie transakcji gotówkowych. Ten proces wepchnal Argentyne w dlug wysokosci 140 mld USD. W grudniu 2001 roku, rzad Argentyny obwiescil swiatu, ze nie jest w stanie nic placic. Argentyna zostala parnasem narodów.

Aby utrzymac zawyzona wartosc peso, Miedzynarodowy Fundusz Walutowy dal Argentynie ogromne pozyczki. Tylko jednego roku do skarbu panstwa wplynelo 40 mld USD, jako pakiet zorganizowany przez wiele pozyczajacych instytucji. Gwarantem, ze te pozyczki sie splaca byl jeden podstawowy wymóg – utrzymac zerowy deficyt. Czyli Argentyna musiala balansowac na poziomie 100% budzetu. Podczas recesji niemozliwe jest utrzymanie 100% budzetu, poza tym wymaga to bardzo bolesnych operacji, jak ciecia budzetowe, które powoduja wysokie bezrobocie, by w koncu doprowadzic do zamieszek ulicznych na wielka skale.

Jak ten proces wygladal od strony zwyklego, ciezko pracujacego Argentynczyka? Na poczatku lat 1990tych namawiano Argentynczyków do kupowania niemal wszystkiego. Prywatyzowano firmy i laczono w konglomeraty. Namawiano do budowania domów poprzez udzielanie niskoprocentowych pozyczek. Namawiano do zakladania biznesów i dawano zwalnianym ludziom pakiety wyrównawcze. Sredniej klasie pokazywano luksusowe samochody i sprzedawano je na bardzo niskich przedplatach, wysokich procentowo pozyczkach i dlugich terminach splat. Media krzyczaly, ze przeciez jest tak dobrze, ze kazdego na pewno bedzie stac na splate samochodu, czy domu. Mozesz to wszystko miec juz dzisiaj – splacac bedziesz pózniej. Argentynczycy, podobnie jak Polacy, zachlysneli sie tym dobrobytem nie wiedzac, ze zastawiono na nich pulapke. Po 40 latach biedy i wojen wreszcie to, co do tej pory ogladali na amerykanskich filmach mogli miec w ogrodzie, czy w garazu.

Wraz z zachodnim kapitalem naplyneli ludzie, których zadaniem bylo nadzorowac jego przeplyw. Uczyli Argentynczyków na czym polega wolny rynek i globalna ekonomia (globalny dobrobyt). Wkrótce posiadali oni tak wielkie wplywy na struktury panstwowe Argentyny, ze panstwo praktycznie utracilo niepodleglosc.

W momencie, kiedy USD kupowano za peso w stosunku 1:1 wszystko, co wytwarzano w Argentynie a takze uslugi, staly sie za drogie, by móc byc towarem eksportowym. Cale panstwo, podobnie jak Polske i inne kraje, zaduszono. Import towarów byl znacznie tanszy niz ich wytwarzanie. W ten sposób zniszczono prawie 10% dochodu narodowego.

Masowe prywatyzacje na poczatku lat 1990tych niemal calego majatku narodowego, za frakcje wartosci rynkowej, juz spowodowaly bezrobocie na duza skale. Prywatyzowano glównie zaklady elektryczne, komunalne, telefoniczne itd. Globalisci maja doskonale opanowany ten proces. Prywatyzacje zaczyna sie zawsze od wybranych sektorów kluczowych. Po dokonaniu takiej prywatyzacji, sektory wspólpracujace staja sie niedostosowane (kompatybilnosc struktur finansowych i zarzadzania). Wtedy nie ma innego wyjscia, tylko trzeba prywatyzowac spiralnie do góry wszystkie sektory gospodarki. Gdy spirala prywatyzacji krecila sie do góry, spirala zwolnien szla w dól. Na dole znajdowala sie coraz wieksza liczba osób bez pracy i w koncu bez zadnych srodków do zycia.

W skali panstwa ruch spirali do góry równowazony byl przez ruch do dolu. W koncu coraz wiecej ludzi przestawalo robic zakupy, pieniadze przestawaly sie krecic. Podatki równiez. Argentynscy biedacy nie placili podatków, bo i z czego – zamiast tego zaopatrywali sie w karabiny. Gdy pieniadze przestawaly sie krecic, teraz juz sprywatyzowane biznesy, zwalnialy coraz wiecej ludzi, aby utrzymac zdolnosc ekonomiczna przedsiebiorstw. Te trzy wzajemnie powiazane ze soba kryzysy (podatki, bezrobocie, zawyzona wartosc waluty) spowodowaly to, ze rzad Argentyny zaczal blagac MFW o pomoc, lub rade. Miedzynarodowy Fundusz Walutowy, po dlugich negocjacjach zdecydowal. Argentyna jest za bardzo zadluzona. Nie mozemy pomóc. Pozostawmy to panstwo w stanie swobodnego spadania w otchlan. Na wielu militarnych naradach podjeto równiez decyzje jak odciac Argentyne od swiata zewnetrznego, gdyby przewidywane powstanie zbrojne zaczelo sie przelewac przez granice.

Ta decyzja MFW spowodowala, ze przewidujac spadek wartosci peso, Argentynczycy ruszyli na banki, by wybrac swoje oszczednosci. Banki zostaly zamkniete, place w wielu sektorach gospodarki wstrzymane. Zrozpaczony prezydent Argentyny oglosil, ze Argentyna przestaje splacac swoje dlugi. Prasa przewidywala, ze beda sie tam dzialy dantejskie sceny, po czym przestala sie sprawa interesowac.

Argentynski cud

Wydawalo sie, ze dla Argentyny nie ma juz ratunku. Szczury zaczely opuszczac tonacy okret. Prezydent Menem wyjechal do Chile. Biznesmeni i ich miedzynarodowi doradcy rozjezdzali sie do swoich krajów. Nawet drobni biznesmeni, których rodzice przyjechali do Argentyny w poszukiwaniu lepszego zycia, na gwalt starali sie o wizy wjazdowe do swoich rodzinnych krajów. Pozostawiano na pastwe losu cale fabryki z parkiem maszynowym – w których nie oplacalo sie nic produkowac. Pracowników zostawiano na bruku. Pozostawiano piekne rezydencje z basenami i cale biurowce wylozone marmurami. Ci, którzy doprowadzili do kryzysu wynosili sie jak szarancza na inne pola, które mozna bylo jeszcze objesc.

Magazyn „Time” zastanawial sie: Co dalej moze zrobic De La Rua? To jest pytanie za milion dolarów. Obojetne czy sam, czy w jakiejs koalicji, natychmiast potrzebuje planu, aby zlagodzic kryzys. Musi pomóc ludziom napelnic brzuchy i byc moze odnowic wzrost gospodarczy. Problem jest taki, ze aby zlagodzic skutki kryzysu dzialajace na biednych, rzad musi wydac miliony dolarów na jedzenie i podstawowe potrzeby. To spowoduje poglebienie kryzysu finansowego. Cos musi sie stac...

I stalo sie. Argentynczycy zawierzyli swojemu prezydentowi, który zerwal rokowania z miedzynarodowa finansjera. Wojsko, policja i zwykli ludzie staneli murem. Twierdzili, ze Argentyna nalezy do Argentynczyków a nie do miedzynarodowej mafii finansowej. Osamotniony rzad Argentyny podjal decyzje, które wprowadzily Bialy Dom i miedzynarodowych bankierów w furie. Wbrew zaleceniom uwolniono wartosc wymienna peso. Minister ekonomii Roberto Lavagna stwierdzil: Utrzymanie konkurencyjnych cen wymiany walutowej pomoze eksportowi i zaspokojeniu potrzeb kraju. Zdecydowano sie równiez zaprzestac polityki wolnego rynku, której ekonomia krajowa byla wiezniem. Nawiazano wspólprace ekonomiczna z Brazylia i Chinami. Kapital zaczal naplywac do kraju. Bank Centralny zaczal znowu skupowac USD, ale tylko tyle, ile potrzebne jest do utrzymania wzrostu ekonomicznego.

Gdy Argentyna oglosila, ze jest w stanie po trzech latach od chwili odejscia od zwyrodnialych idei globalistów, zaplacic po 30 centów za kazdego dolara dlugu i utrzymac swój niespotykany wzrost ekonomiczny, najpierw jej nie dowierzano. Pózniej surowo zakazano donosic o tym mediom. Nie dziwmy sie, jest to bowiem namacalny dowód jak szybko ekonomie poszczególnych panstw i zycie ich mieszkanców moze sie poprawic gdy zerwa one z globalistycznymi niedorzecznosciami.

Brytyjski „Guardian” w grudniu 2004 roku pisal: Trzy lata temu, w grudniu, Argentyna byla w kryzysie. Ekonomia staczala sie niekontrolowanie w przepasc, banki zamknely swoje podwoje dla inwestorów, prezydenci zmieniali sie co tydzien... Dzisiaj powszechne odczucia wsród ekonomistów w Buenos Aires sa takie, ze panstwo wygrzebalo sie z najgorszego. Tak, Argentyna ciagle zmaga sie ze skomplikowanym procesem rekonstrukcji zadluzenia, ale ekonomia przeszla niesamowite zmiany...

Jak Feniks, ekonomia podzwignela sie z popiolów. Po spadku 11% produktu narodowego w roku 2002, w 2003 roku wzrósl on o prawie 9% i wzrosnie o nastepnych 8% w tym roku. Rzad ostroznie oznajmia, ze w roku 2005 wzrosnie on o 4%, ale wiekszosc ekspertów ekonomicznych wierzy, ze faktyczny wzrost bedzie wynosil 5%...

Te zalozenia „wolnego rynku” byly zle dla miejsc pracy. Bezrobocie osiagnelo w roku 2002 swoje apogeum i wynosilo 22%. Teraz wynosi 12%...

Czy jestescie wierzacy, czy nie. Niektórzy mówia o podniesieniu sie Argentyny jako o cudzie, którego nie mógl przeprowadzic Rodrigo Rato, dyrektor MFW. Reka Boga okazala sie znacznie potezniejsza niz reka Miedzynarodowego Funduszu Walutowego. Teraz juz nikt nie oszukuje.

Druga rzecz, która taja media, to fakt absolutnego zjednoczenia klasy robotników z klasa menadzerów.

Gdy siedzieli bezczynnie na ulicach

Gdy fabrykanci zamykali fabryki i uciekali do innych krajów, poniewaz produkcja byla nieoplacalna, pracownicy i kierownictwo tracilo prace i zasiedlalo pobliskie kawiarnie i lawki. Dyskutowano glównie jak poprawic swoje zycie i sytuacje przeznaczonego na zatracenie kraju. Pracownicy takich opuszczonych fabryk jak Zanon, tesknie spogladali na bramy. W zakladach tych spedzili wiekszosc swego zycia. W koncu podjeli decyzje. Weszli na tereny opuszczonych i zdewastowanych fabryk. Ustanowili rady zakladowe, uruchomili maszyny i zaczeli produkowac z materialów znajdujacych sie jeszcze w magazynach.

Na to niemal komunistyczne zachowanie ludzi, wladze i wojsko patrzyly przychylnie. Wkrótce do tokarzy, szlifierzy i magazynierów dolaczyli kierownicy dzialów, pracownicy biur i dyrektorzy ekonomiczni. W rekordowym czasie uruchomiono sprzedaz i eksport. Nie bylo wyznaczonych godzin pracy. Decyzje w swoich fabrykach, ludzie podejmowali podczas krótkich narad produkcyjnych.

Okazalo sie, ze produkcja jest oplacalna i potrzebna. To, co nie oplacalo sie globalistom, zaczelo sie oplacac zwyklym ludziom. Bez pomocy banków i karteli finansowych. Wkrótce produkcja i sprzedaz osiagnela w niektórych fabrykach rekordowe poziomy. Ludzie dzielili sie dochodami pomiedzy soba. Nigdy jeszcze nie zarabiali takich sum pieniedzy. Zaczeli je wiec wydawac. Ruszylo budownictwo i inne galezie przemyslu.

Wszystko to stalo sie w tak krótkim czasie, ze Ameryka nie zdazyla nawet oglosic Argentyny panstwem komunistycznym. Utworzono Ruch Pracowników Bez Pracy (MTD). Ruch ten wkrótce posiadal mozliwosci prowadzenia nacisków politycznych. I to byla jeszcze jedna tajemnica cudu argentynskiego.

Szczury wracaja

Sytuacja Argentyny zaczela sie poprawiac. Globalisci i fabrykanci zaczeli wracac i domagac sie zwrotu zagrabionych przez ludzi fabryk. Ci, którzy pozostawili trzy lata temu panstwo na progu wojny domowej, teraz zaczynaja sie domagac, powolujac sie na miedzynarodowe prawo. Czy cos to Polakom przypomina?

MTD, która powstala niemal na ulicach, jest silna. Grozi masowymi demonstracjami. Ceramiczna fabryka Zanon, pierwsza przejeta przez pracowników i doprowadzona do stanu zakladu przynoszacego profit, jak niegdys Stocznia Gdanska dla Polaków, stala sie dla Argentynczyków symbolem nowego i lepszego. MTD uwazana jest przez CIA i inne podobne organizacje, jako grupa, której udalo sie wytworzyc najnowoczesniejsze strategie i rozwiazania jednoczenia i obrony ludzi przed kapitalizmem.

Powracajace szczury miedzynarodowej finansjery atakuja. Poniewaz Argentyna stanowi znaczne niebezpieczenstwo dla calej globalnej ekonomii, nalezy przypuszczac, ze gdyby USA nie byly zaangazowane w Iraku, juz dawno amerykanscy zolnierze w imie demokracji broniliby swojej ropy pod argentynska trawa, tudziez broniliby tam wolnosci swojego kraju.

Nowy prezydent Argentyny, Kirchner, domaga sie ekstradycji bylego prezydenta Menema, który przebywa w Chile. Menem jest poszukiwany przez wladze argentynskie za korupcje i doprowadzenie kraju do ruiny. Mial on startowac w wyborach prezydenckich w roku 2007 i przyrzekal fabrykantom zwrócenie ich wlasnosci. Oczywiscie dlatego cieszy sie poparciem miedzynarodowej finansjery i moze sobie drwic z nakazów i decyzji sadów argentynskich.

W styczniu 2005 roku, miedzynarodowi bankierzy zgodzili sie na propozycje rzadu Argentyny zaplacenia 25 centów za kazdy dolar dlugu. Stala sie rzecz niespotykana. Argentyna wypowiedziala wojne MFW i jeszcze kilku wielkim organizacjom globalistycznym i wygrala. Argentyna nie tylko pod oslona swojego wojska zaszantazowala globalistów, ale takze odmówila negocjacji z 700 tys. wlascicieli panstwowych akcji (bondów). Argentyna ma otwarta droge by byc przyjeta w poczet spoleczenstwa miedzynarodowego, z którego zostala wczesniej wyrzucona. I to na swoich warunkach, jako pelnoprawny czlonek sam podejmujacy decyzje.

Wielu bankierów i inwestorów miedzynarodowych oskarza Argentyne o totalitaryzm oraz oszukanie inwestorów i pozyczkodawców. To spowodowalo klótnie w lonie wielkich finansistów, wsród nich Wlochów i Amerykanów, którzy twierdza, ze gdyby nie 11 wrzesnia, to rozmawialiby z Argentynczykami inaczej.

W trzy miesiace pózniej IMF zaczal sie na nowo domagac pelnej splaty dlugów. Jednak Argentyna w ekonomicznym ukladzie z Brazylia i Chinami czula sie juz na tyle silna, aby bankierom na Wall Street pokazac jak „staly dwa drzewa i jedno sie zlamalo...” (w oryginale, prof. Clement pisal o srodkowym palcu prawej reki – Red.). Argentyna zaczela swiatu udowadniac, ze okolo polowa kredytodawców juz odniosla spore profity z argentynskich dlugów i ze to nie jest w porzadku, aby domagala sie nastepnych. To stanowisko wyeksponowaly chinskie i indyjskie media. Przy okazji, Argentyna na papierze udowodnila swiatu, w jaki sposób próbowano ja zbankrutowac i co to w praktyce oznaczalo.

Brytyjski „Guardian” pisze: Trzy rzeczy pracowaly na korzysc Argentyny. Po pierwsze, karta Kirchnera byla silna dzieki silnej ekonomii. Po drugie, zaczela wychodzic prawda o Miedzynarodowym Funduszu Walutowym. Dlatego chcial doprowadzic do szybkiej ugody. Po trzecie, Wall Street wyniósl sie z Argentyny tuz przed kryzysem i negocjacje prowadzily banki europejskie. Amerykanskie Ministerstwo Skarbu nie bylo pod naciskami, aby postepowac twardo z Argentyna. Takze nie chciano, aby Kirchner zbratal sie z silnym populista, prezydentem Brazylii, Lula...

W slady Argentyny – pokazania globalistom tylnej czesci ciala, moze isc teraz wiele zadluzonych krajów. W tym takze i Polska. I tego wlasnie finansjera obawia sie najbardziej. Zostal stworzony precedens. Stosunkowo malo znaczacy kraj, przyparty do muru sprzeciwil sie utartym sloganom demokracji, prawa i wolnego rynku. I wygral – przynajmniej jak na razie. Dla innych krajów zaistniala wielka szansa. Teraz, kiedy armia amerykanska uwiklana jest w Iraku, mozna zrzucic jarzmo. Tylko trzeba chciec i do tego dazyc. Tak jak zrobili to mieszkancy Argentyny niezaleznie od funkcji spolecznej, majatku i wyksztalcenia.


prof. dr Ronald Clement


Materialy zródlowe:

Alavio Grupo, March in Defence of Zanon, Z magazine, 17 wrzesnia 2004.

Balch Oliver, Taking care of business, Guardian, 3 czerwca 2005.

Burgo Ezequiel, Argentinas miraculous recovery owes little to the IMF, Guardian, 13 grudnia 2004.

Elliot Larry, Who needs the hand of God?, Guardian, 7 marca 2005.

Free-Market Flop: What Happened in Argentina, (www.americas.org/item_77).

Goni Uki, Argentina seeks arrest of Menem, Guardian, 22 kwietnia 2004.

Hacher Sebastian, Beneton vs. Mapuche, Z magazine, 6 czerwca 2005.

Katel Peter, Argentinas Crisis Explained, Time, 20 grudnia 2001.

Morduchowicz Daniel, Manufacturing militiants, Z magazine, 8 maja 2005.

New Argentinian president-elect pleads for national unity, CNN, 25 pazdziernika 1999.

The 100 billion dollar question, Guardian, 13 stycznia 2005.

Whitbeck Harris, Struggling economy fuels Argentine emigration, CNN, 23 lipca 2001.
Zbyt duze zadluzenie Polski i Polakow na rynkach miedzynarodowych finansow
Prosi o klopoty.
Kto popycha Polske i Polakow do tak duzego zadluzenia?


Argentina Didn't Fall on Its Own
Wall Street Pushed Debt Till the Last

By Paul Blustein
Washington Post Staff Writer
Sunday, August 3, 2003;

BUENOS AIRES -- Ah, the memories: Feasting on slabs of tender Argentine steak. Skiing at a resort overlooking a shimmering lake in the Andes. And late-night outings to a "gentlemen's club" in a posh Buenos Aires neighborhood.

Such diversions awaited the investment bankers, brokers and money managers who flocked to Argentina in the late 1990s. In those days, Wall Street firms touted Argentina as one of the world's hottest economies as they raked in fat fees for marketing the country's stocks and bonds.


The human scale of Argentina's crisis: People wait to search for food in garbage

Thus were sown the seeds of one of the most spectacular economic collapses in modern history, a debacle in which Wall Street played a major role.

The fantasyland that Argentina represented for foreign financiers came to a catastrophic end early last year, when the government defaulted on most of its $141 billion debt and devalued the nation's currency. A wrenching recession left well over a fifth of the labor force jobless and threw millions into poverty.

An extensive review of the conduct of financial market players in Argentina reveals Wall Street's complicity in those events. Investment bankers, analysts and bond traders served their own interests when they pumped up euphoria about the country's prospects, with disastrous results.

Big securities firms reaped nearly $1 billion in fees from underwriting Argentine government bonds during the decade 1991-2001, and those firms' analysts were generally the ones producing the most bullish and influential reports on the country. Similar conflicts of interest involving analysts' research have come to light in other flameouts of the "bubble" era, such as Enron Corp. and WorldCom Inc. In Argentina's case, though, the injured party was not a group of stockholders or 401(k) owners, it was South America's second-largest country.

Other factors besides optimistic analyses impelled foreigners to pour funds into Argentina with such reckless abandon as to make the eventual crash more likely and more devastating. One was Wall Street's system for rating the performance of mutual fund and pension fund managers, who were major buyers of Argentine bonds. Bizarrely, the system rewarded investing in emerging markets with the biggest debts -- and Argentina was often No. 1 on that list during the 1990s.

Within the financial fraternity, some acknowledge that this behavior was a major contributor to the downfall of a country that prided itself on following free-market tenets. That is because the optimism emanating from Wall Street, combined with the heavy inflow of money, made the Argentine government comfortable issuing more and more bonds, driving its debt to levels that would ultimately prove ruinous.

"The time has come to do our mea culpa," Hans-Joerg Rudloff, chairman of the executive committee at Barclays Capital, said at a conference of bank and brokerage executives in London a few months ago. "Argentina obviously stands as much as Enron" in showing that "things have been done and said by our industry which were realized at the time to be wrong, to be self-serving."

Compounding the financial industry's sins, Rudloff said, were its sales of Argentine bonds to individual investors, mostly in Europe, when the pros balked at buying them. Moreover, in mid-2001, as Argentina was hurtling toward default, Wall Street promoted an expensive and ultimately futile "debt swap" that gave Argentina more time to pay its debts but jacked up the interest cost. The fees on that deal alone totaled nearly $100 million.

Wall Street firms assert that their enthusiasm for backing Argentina's borrowing was motivated by a sincere, if misplaced, optimism about the country's economic strengths. But critics contend that the same forces that fueled the U.S. tech-stock frenzy were at work in Argentina, in effect causing economic globalization to play a cruel trick on the country.

Charles W. Calomiris, a Columbia University economist who was one of the earliest prophets of Argentina's financial doom, wonders why government investigators have not intervened, given the danger that the same fate could befall other countries.

"How come we have one standard for private-sector deals, where everybody is getting all upset about conflicts of interest, and nobody in Washington has raised an eyebrow over the obvious conflicts of interest involving research and underwriting activities by U.S. financial firms in the area of emerging-market sovereign debt?" Calomiris said.


"A Bravo New World." So proclaimed the title page of a report on Argentina and other Latin American markets that Goldman, Sachs & Co. sent to clients in 1996.

The report hailed Argentina for shucking policies that had afflicted the country for decades with stagnation, bouts of hyperinflation and repeated currency devaluations. The government of President Carlos Menem was accelerating reforms launched in the early 1990s aimed at deregulating the economy and turning inefficient state-run enterprises over to the private sector. Particularly important, the report's authors observed, was Argentina's determination to maintain its currency "convertibility" system, which guaranteed that the central bank would exchange pesos for dollars at a fixed rate -- one peso for one dollar. Implemented in 1991, that system was remarkably effective in keeping inflation at bay, imparting a sense of stability among consumers, savers and businesses that had been absent for generations.

"For Argentine citizens and for those investors who were willing to believe in [the government's] promises, the benefits are now becoming apparent," the Goldman report said. The nation's economy, which started to grow robustly in the early 1990s, expanded at an average 5.8 percent rate from 1996 through 1998.

As the report suggested, that success story translated into a compelling sales pitch for the Street.

Seeking to exploit a fevered atmosphere for emerging markets, firms such as Goldman, Morgan Stanley & Co. and Credit Suisse First Boston LLC built their presence in Argentina and neighboring countries by dispatching teams of economists and financial experts, many in their twenties and early thirties. They competed fiercely for "mandates" from governments to be lead managers of bond sales, especially in Argentina, whose government was the single largest emerging-market bond issuer. They found plenty of customers for the bonds in the United States and other wealthy countries among professional investors who managed hundreds of billions of dollars held in mutual funds, pension funds, insurance companies and other large institutions.

"Every time we finished a meeting [with institutional investors], the orders would come," said Miguel Kiguel, who then was Argentina's finance secretary, recalling the demand for a $2 billion issue of 20-year bonds, managed in 1997 by J.P. Morgan and Merrill Lynch.

In the emerging-markets world, people "were making money hand over fist in those days," said Stewart Hobart, a recruiter working in the field. According to Hobart and other recruiters, strategists and senior economists at major banks typically earned $350,000 to $900,000 a year, including bonuses, while their bosses, the heads of emerging-markets research, were paid well more than $1 million.

Much was at stake for the firms in their Argentine business. Were it not for Argentina's prodigious bond sales, LatinFinance magazine reported in 1998, many emerging-market investment bankers "would probably have been twiddling their thumbs" that year, because crises in Asia and Russia caused capital flows to dry up to the markets they usually served.

One securities firm, Dresdner Kleinwort Benson, reassured clients who were worried that Argentina would follow countries like Thailand and Indonesia into turmoil. "Argentina has come through the first phase of the Asian crisis with flying colors," the firm said in a June 1998 report, and it was "no coincidence. The economic fundamentals are considerably stronger than three and a half years ago."

Amid the ebullience, however, Argentina was laying the groundwork for its economic destruction.

Early Warning

In meetings with top Argentine policymakers in April 1998 to discuss the country's finances, a senior official of the International Monetary Fund, Teresa Ter-Minassian, sounded the alarm that the country might be headed for an Asian-style meltdown. "The Argentine economy contains a sort of Molotov cocktail," Ter-Minassian was quoted in Argentine media reports as saying.

Many economists' postmortems on the crisis agree: that was when Argentina went wrong, missing a crucial opportunity while the economy was going gangbusters to reduce its vulnerability to crisis.

In particular, the government had to shrink its budget deficit, because its constant borrowing was causing its debt load to increase, from 29 percent of gross domestic product in 1993 to 41 percent of GDP in 1998. Argentina had a special reason to exercise extraordinary prudence: the cherished convertibility system for the peso. If markets began to get jittery about the government's ability to repay its debts, they might well lose confidence in the currency, and overwhelm the system by dumping pesos for dollars.

Argentina's budget policy was "not all that bad" during the 1990s; "it just wasn't terrific at a time when terrific was needed," said Nancy Birdsall, president of the Center for Global Development.

Globalization is supposed to keep problems like Argentina's from occurring. In theory, international financial markets reward sound economic policies by steering capital to countries that practice them. The influence of the capital inflow makes a government even more disciplined, because policymakers know that otherwise investors may yank their money out.

In practice, the gusher of foreign money lulled Argentina's government into complacency, acknowledged Rogelio Frigerio, who was secretary of economic policy in 1998. "If you get the money so easily as we did, it's very tough to tell the politicians, 'Don't spend more, be more prudent,' because the money was there, and they knew it," he said.

Argentina's best chance to put its economy on a sound footing was gone soon thereafter, as supercharged growth gave way to recession in 1999, mostly because of a financial crisis in neighboring Brazil. At that point, a vicious circle emerged: The slump caused tax revenue to fall, which widened the budget deficit, which aroused concern about the government's ability to service its debt, which caused markets to drop, which deepened the recession, and so on.

Argentina was unable to escape the vicious circle, which gradually intensified over three years. At the big Wall Street firms, few realized how dire the country's predicament was -- with one notable exception.

Underplayed Pessimism

Long before Argentina's default, Desmond Lachman, chief emerging market economic strategist at Salomon Smith Barney Inc., saw that the Argentine economy had no way to break out of its slump and would hit the wall one way or another. Many people in the emerging-markets business recall the gloom Lachman conveyed in conversations with clients as recession began to grip Argentina, while analysts at other firms predicted a recovery.

But Lachman's pessimism was not spelled out in reports published by Salomon, a part of Citigroup, which was a major underwriter of Argentine government bonds. Written research reports are important in influencing where capital flows, partly because money managers want to have material in their files to back up their investment decisions.

Officials in Argentina's economy ministry knew that Lachman was describing the country's prospects in very dark terms. They continued to include Salomon among their underwriters anyway, but they told the firm to "make sure you have a variety of views" besides Lachman's, a former Argentine official recalled. Published research on Argentina by other Salomon analysts tended to be relatively sanguine about the country's chances for pulling through, even in the turbulent months of 2001 leading to the default.

Lachman, who left Salomon to become a scholar at the American Enterprise Institute, declined to be quoted for this story. Asked why his negative assessment of Argentina wasn't published, Arda Nazerian, a spokeswoman for Citigroup's securities arm, cited Salomon's merger with Citibank in the fall of 1998, which created a firm with an abundance of analysts, enabling Lachman to spend more time privately with big clients. "The expansion of our emerging-markets research team reduced Desmond's responsibilities for writing on individual countries," she said.

Lachman's story is emblematic of Wall Street's reluctance to offend major issuers of securities. "It's a lot of self-censorship," said Federico Thomsen, who until recently was chief economist of ING Barings's office in Buenos Aires. "It's like, if you have something good to say, you say it, but if you have something bad to say, just keep your mouth shut."

The reports that Wall Street firms published on Argentina, to be sure, became much less bullish as the recession deepened in 2000 and early 2001. Analysts increasingly stressed the importance of the government cutting its deficit and reforming labor laws. But in general, the reports predicted that Argentina would muddle through. An example was a report published in October 2000 by J.P. Morgan, the biggest underwriter of Argentine bonds in the 1990s, titled, "Argentina's debt dynamics: Much ado about not so much."

By contrast, the analyst who most publicly warned of Argentina's impending doom was Walter Molano, head of research at BCP Securities, a Connecticut firm that does no underwriting of sovereign bonds.

Such evidence of bias among analysts is misleading, according to some current and former analysts who maintain that their overriding objective has always been to serve investor-clients well by providing the best advice possible. "My incentive is to be able to predict what will happen," said Siobhan Manning, emerging market strategist at Caboto USA. "If I can predict accurately, hopefully I gain credibility, and the firm does, and I'm able to make money."

But others acknowledge that they cannot help being influenced by the fact that their compensation is likely to be greater if their investment banking colleagues win deals to sell bonds. For one thing, success for the investment bankers means the pool of money available for bonuses will be larger, and at some firms, the analysts' bonuses are decided by groups of managers that include investment bankers.

"Your salary will be about one-third of your compensation in a decent year, so your bonus is everything," said Christian Stracke, who covered Latin American economies at Deutsche Bank and other firms in the 1990s and is now with CreditSights, a much smaller outfit specializing in research. "You'll never know what percentage of that bonus came from the recommendation of [investment bankers], but you do know that without the recommendation of [investment bankers], your bonus is just not going to be very big."

Although analysts want to make the right calls, Stracke said, "they're in it for the money. If they were in it to be smart, they'd be professors."

A Perverse Situation

It wasn't just rosy analyst reports that enticed big investors to buy Argentine bonds. Many money managers thought they had to be big holders of the bonds because their jobs depended on it. The word "perverse" is repeatedly used by people in the industry to describe what happened.

Just as in the world of stock market investing, where money managers aim to beat the Standard & Poor's 500-stock index, many professional investors in emerging markets are judged every quarter or so by how well their portfolios fare in comparison to a benchmark. Their job security and annual bonuses have often depended on whether they outperform an index called the Emerging Markets Bond Index-Plus, developed by J.P. Morgan, which tracks the prices of bonds issued by various emerging economies.

During much of the 1990s, Argentina had the heaviest weighting in the index of any nation, peaking at 28.8 percent in 1998 -- not because of its economic size, but simply because its government sold so many bonds.

The index virtually forced big investors to lend vast sums to Argentina even if they feared that the country was likely to default in the long run, several money managers said. Although default would hurt their portfolios, they would still lose less than the index as long as they were a bit "underweight," meaning they held a smaller percentage of Argentine bonds than the index dictated.

They didn't dare be too far underweight. Money managers who shunned Argentine bonds were taking a huge risk, because their portfolios would almost certainly underperform the index in the event Argentine bonds rallied, as happened from time to time.

So at investor gatherings, money managers who were asked their views and investment positions on Argentina would often say "negative" and "underweight," said Mohamed El-Erian, who manages emerging-market bonds at Pimco, the giant West Coast investment firm.

"The dreaded third question would come: 'How much underweight?'" El-Erian said. "They would say, 'It's 22 percent of the index. I can't possibly be more than 5 percent underweight.' So they'd have 17 percent of their money in Argentina."

Indexation survives for lack of a good alternative for measuring money managers' skills, but unhappiness over its flaws is widespread. Everyone knows that the system "can cause credit deterioration" by impelling more lending to borrowers with the most debt, said Michael Pettis, a professor at Columbia University Business School who was a managing director in the fixed income capital markets group at Bear Stearns.

It is like "a bizarre AA program in which you remove booze from the homes of people who are reducing the amount they drink and put it into the homes of people who are drinking more every day," Pettis said. "This is probably not the best way to reduce drunkenness."

Europe Bought In Big

Professional portfolio managers, of course, had a pretty good sense of the dicey game they were playing with Argentine bonds. The same could not be said of some others.

Felicia Migliorini, a divorcee who lives north of Rome, sank her life savings, about $135,000, into Argentine bonds in March 2001. About 400,000 fellow Italians did the same; together with other individuals, mostly in Europe, they now hold about $24 billion in claims on the bankrupt Argentina government.

Migliorini has been forced to put her apartment up for sale because she cannot afford the condominium fees and other expenses. Like thousands of other Italians, she blames her bank, which sold her the bonds. Lawsuits are flying; the banks contend that the purchasers were mostly wealthy, sophisticated people who surely realized what sort of risks they were taking. But Migliorini is outraged. "They told me [the bonds] were good, stable, guaranteed, and that since they were obligations they had to be paid back," she said.

European retail investors like Migliorini were an attractive market for the syndicates selling Argentine bonds. Professional money managers in the United States were often reluctant to buy at the yields the Argentine authorities were willing to pay. So the syndicates tailored a number of their offerings to Europe, in local currencies.

One attraction of the European market was that regulations protecting small investors are substantially less strict than in the United States.

"That's what kept Argentina going," said Tom White, who at the time was employed by Metropolitan Life Insurance Co. as an emerging-market bond manager. "Those poor suckers didn't have a clue as to what they were buying."

For Argentina, "keeping the country going" might sound beneficial. But a different conclusion could be reached as the recession dragged on and the government's debt neared 50 percent of gross domestic product in late 2000. The longer Argentina was kept going with infusions of cash, and the more the country delayed facing unpleasant realities about its plight, the more cataclysmic a crash it would suffer.

At a closed-door meeting at the Argentine Embassy in Washington in October 2000 to discuss the country's finances, Calomiris, the Columbia professor, urged that the government summarily reduce the amount of its debt payments by 20 to 30 percent. The country, he recalled saying, was ensnared in a trap: The markets were demanding increasingly high interest payments on the mountain of debt at rates far in excess of the economy's capacity to grow.

Foreign creditors were bound to conclude sooner or later that the debt was unpayable in full, Calomiris warned, and if Argentina continued trying to honor its obligations it would only build up more vulnerability to complete financial breakdown.

Calomiris's proposal was rejected by the Argentine government and the IMF as too drastic. But in the months that followed, his scenario began to unfold more or less as forecast.

Capital fled the country and interest rates skyrocketed when a political rift erupted in the cabinet of President Fernando de la Rua in November 2000.

The IMF rushed to Argentina's aid with a $14 billion loan, but after a brief rally, the country's markets sank anew. By the spring, buyers of Argentine government bonds were demanding yields as high as 10.5 percentage points above U.S. Treasurys, which meant that interest costs would become even more burdensome for the government and the economy at large.

Wall Street had one more plan to keep Argentina going -- a profitable one, at least from the Street's standpoint.

Debt Swap

Upon being appointed Argentina's economy minister in March 2001, Domingo Cavallo had barely ensconced himself in his office before David Mulford, chairman international of Credit Suisse First Boston, arrived to make a pitch.

Cavallo, the father of Argentina's peso-convertibility system, had a long history of dealings with Mulford, going back to Cavallo's previous term as economy minister from 1991 to 1996. The men got to know each other when Mulford was Treasury undersecretary for international affairs during the first Bush administration, and their relationship deepened when Mulford joined CSFB, which handled the privatization of Argentina's state oil company and became one of the biggest underwriters of Argentine government bonds.

Mulford had an idea for a deal that would dwarf the ones he had done before. He proposed a "debt swap," in which Argentina's bondholders would be given the opportunity to exchange their old bonds for new ones, on a voluntary basis. The purpose was to eliminate a problem that was disturbing the markets -- the large amount of interest and principal payments Argentina was scheduled to make in the years 2001 through 2005. Under the swap, those interest and principal payments would be stretched out so that much more would fall due in the years after 2005. That would give Argentina "breathing space" to restart economic growth, Mulford contended.

Despite the skepticism of some analysts and policymakers, including the IMF's chief economist, who believed the deal would prolong the agony and dig Argentina into a deeper hole, Cavallo agreed to try the swap.

Mulford traveled to the world's financial capitals to pitch the swap, which he described as creating the opportunity for improvement in the economy, the fiscal situation and market sentiment. The deal was "essential to long-term success in restoring Argentine growth," he declared in Buenos Aires. Mulford declined to comment for this article.

The results, announced in June, were proclaimed a resounding success: Bondholders offered to exchange nearly $30 billion worth of bonds, considerably more than had been expected. The seven banks that managed the deal, led by CSFB and Morgan, collected nearly $100 million in fees, an amount they justified by pointing to the 60-plus experts who worked on the complex transactions.

Within weeks of the deal's completion, though, Argentine markets were again in a tailspin and another IMF loan in August provided only a temporary respite.

By late November 2001, deposits were flying out of Argentine banks. The government took the extraordinary measure of slapping controls on withdrawals.

That helped trigger street demonstrations and rioting, which led to the resignations of Cavallo and de la Rua in mid-December. Their successors soon thereafter declared default and freed the peso from its dollar anchor.

Lessons Learned

A year and a half after the crash, Argentina has begun recovering from its depression. Although the economy is still producing considerably less than before the crisis, and unemployment is much higher, growth has picked up in the past several quarters. A few Wall Street bankers are sniffing around again for deals to restructure defaulted debt, but the national government has ruled out hiring any firm that underwrote its bonds during the 1990s.

The brightening outlook in Argentina has helped attract a new inflow of funds from abroad, enough to drive the stock market and the peso sharply higher this year. This time, however, the government has responded with restrictions aimed at limiting the amount of "hot" money coming into the country. The move reflects the view of some in Argentina, notably Roberto Lavagna, the current economy minister, about the lessons that should be learned from the country's economic collapse.

"The lesson is, we must pay attention to bubbles," Lavagna said in a visit to Washington this year. "With stocks, or companies, or countries, all are part of the same phenomenon. Probably Argentina is the best example of a country."

For developing nations, "the worst period is when financial markets have the most liquidity," Lavagna said. "This is when countries make the worst mistakes. That is certainly the case in Argentina."

Special correspondents Brian Byrnes in Buenos Aires, and Sarah Delaney in Rome, contributed to this report.


Workplace Cooperation in Argentina

Ludzie pracy w Argentynie zrobily produkuja teraz czas na Polskich Stoczniowcow " ZAJMOWAC, STAWIAC OPOR, PRODUKOWAC"

Ludzie pracy w Argentynie zrobily produkuja teraz czas na Polskich Stoczniowcow
" ZAJMOWAC, STAWIAC OPOR, PRODUKOWAC"

Rodacy polacy stoczniowcy nie lekajcie sie czas zajac stocznie dla Polski dla calego narodu Polskiego dla nas dla was dla waszych rodzin. zajac i zaczac produkowac. Jeden za wszystkich i wszestcy za jednego.

dzielimy sie rowno. Placa taka sama dla kazdego.



Film twórców Avi Lewisa i Naomi Klein (autorki antyglobalistycznej książki "No Logo'') opowiada o próbie przejęcia przez pracowników upadłych fabryk po krachu finansowym w Argentynie.

W wyniku krachu gospodarczego w Argentynie w 2001 roku, najlepiej prosperująca klasa średnia stanęła przed faktem opuszczonych i nierentownych fabryk oraz masowego bezrobocia. Winą za to autorzy filmu i jego bohaterowie obarczają bezwzględną ekspansję globalnego rynku. Na przedmieściach Buenos Aires trzydziestu niezatrudnionych pracowników kieruje się w stronę ich dawnej, obecnie - pustej fabryki. Żądają ponownego uruchomienia maszyn i prawa do pracy. Są oni częścią odważnego nowego ruchu pracowniczego.

Okupują zbankrutowane przedsiębiorstwa i tworzą miejsca pracy na ruinach upadłego systemu. Lecz przewodniczący i działacze tego ruchu wiedzą, że ich sukces jest jeszcze daleko. Muszą rzucać rękawicę sędziom, policjantom i politykom, którzy mogą ich projektowi zapewnić legalną protekcję lub gwałtownie eksmitować z fabryki.

Walka robotników rozgrywa się w tle kampanii prezydenckiej, w której głównym kandydatem jest architekt zapaści gospodarczej w Argentynie - Carlos Menem. Jeśli wygra, fabryki wrócą do dawnych właścicieli, dla których znaczą one tyle, co sterta złomu do sprzedania. Robotnicy uzbrojeni tylko w proce i wiarę w demokrację, stają twarzą w twarz z szefami, bankierami i całym systemem.

W dokumencie "Przejmowanie fabryk", który był pokazywany podczas PLANETE DOC REVIEW w 2005 roku, uderza przede wszystkim prosty dramat życia robotników i ich walka o godność i lepszy byt. Film otrzymał w 2004 roku Nagrodę Amerykańskiego Instytutu Filmowego dla Najlepszego Filmu Dokumentalnego oraz nagrodę publiczności na AFI Fest.
Przejmowanie fabryk (The Take) (1/9) (lektor pl)

Demonstracja w Poznaniu prof. Paweł Bortkiewicz UAM, WSKSiM

Demonstracja w Poznaniu ks prof. Paweł Bortkiewicz UAM, WSKSiM (2009-10-23) Aktualności dnia

słuchaj
zapisz



W 1995 r. uzyskał stopień doktora habilitowanego (rozprawa habilitacyjna: Zachowanie wartości moralnych w sytuacjach granicznych. Studium na podstawie polskiej łagrowej literatury pamiętnikarskiej) na Akademii Teologii Katolickiej. Na tej uczelni, już pod nazwą Uniwersytetu im. kardynała Stefana Wyszyńskiego, pełnił funkcję kierownika katedry Historii Teologii Moralnej. Obecnie jest wykładowcą Wydziału Teologicznego UAM i kierownikiem Zakładu Katolickiej Nauki Społecznej tamże. Po odejściu z wydziału Tomasza Węcławskiego w 2007 r. został także kuratorem Zakładu Teologii Fundamentalnej i Ekumenicznej. Od 2002 r. dziekan Wydziału Teologicznego - po wygaśnięciu kadencji 31 sierpnia 2008 r., następnego dnia objął funkcję prodziekana ds. nauki i współpracy naukowej. Decyzją Prezydenta RP z dnia 14 lutego 2007 roku uzyskał tytuł naukowy profesora.

Jest członkiem Polskiej Akademii Nauk
Prodziekan ds. nauki i współpracy międzynarodowej


ks. prof. dr hab. Paweł Bortkiewicz TChr

Rodacy Polacy Stoczniowcy Zajmijcie Stocznie i zacznijcie produkcje sami.

Rodacy Polacy Stoczniowcy Zajmijcie Stocznie i zacznijcie produkcje sami.



Relacja z manifestacji w obronie Stoczni Szczecińskiej, część 1/2




Solidarność ruch spo 2;eczny w Polsce, który uruchomi 2; efekt domina - demontując system komunistyczny w Polsce jak i ca 2;ej Europie Środkowej i Wschodniej, oddzia 2;ując także poza granicami.


Przejmowanie fabryk (The Take) (1/9) (lektor pl)



largest passenger vessel in the Mediterranean. Built at the GDYNIA Shipyards in Poland. It is completely automated, equipped with one of the

Polish shipyard workers & European Commission

Po więcej ciekawych filmów zapraszam tutaj: http://www.tiny.pl/hhdmh !! PODAJ LINKA DALEJ!

Film twórców Avi Lewisa i Naomi Klein (autorki antyglobalistycznej książki "No Logo'') opowiada o próbie przejęcia przez pracowników upad 2;ych fabryk po krachu finansowym w Argentynie.

W wyniku krachu gospodarczego w Argentynie w 2001 roku, najlepiej prosperująca klasa średnia stanę 2;a przed faktem opuszczonych i nierentownych fabryk oraz masowego bezrobocia. Winą za to autorzy filmu i jego bohaterowie obarczają bezwzględną ekspansję globalnego rynku. Na przedmieściach Buenos Aires trzydziestu niezatrudnionych pracowników kieruje się w stronę ich dawnej, obecnie - pustej fabryki. Żądają ponownego uruchomienia maszyn i prawa do pracy. Są oni częścią odważnego nowego ruchu pracowniczego.

Okupują zbankrutowane przedsiębiorstwa i tworzą miejsca pracy na ruinach upad 2;ego systemu. Lecz przewodniczący i dzia 2;acze tego ruchu wiedzą, że ich sukces jest jeszcze daleko. Muszą rzucać rękawicę sędziom, policjantom i politykom, którzy mogą ich projektowi zapewnić legalną protekcję lub gwa 2;townie eksmitować z fabryki.

Walka robotników rozgrywa się w tle kampanii prezydenckiej, w której g 2;ównym kandydatem jest architekt zapaści gospodarczej w Argentynie - Carlos Menem. Jeśli wygra, fabryki wrócą do dawnych w 2;aścicieli, dla których znaczą one tyle, co sterta z 2;omu do sprzedania. Robotnicy uzbrojeni tylko w proce i wiarę w demokrację, stają twarzą w twarz z szefami, bankierami i ca 2;ym systemem.

W dokumencie "Przejmowanie fabryk", który by 2; pokazywany podczas PLANETE DOC REVIEW w 2005 roku, uderza przede wszystkim prosty dramat życia robotników i ich walka o godność i lepszy byt. Film otrzyma 2; w 2004 roku Nagrodę Ameryka 4;skiego Instytutu Filmowego dla Najlepszego Filmu Dokumentalnego oraz nagrodę publiczności na AFI Fest.

Przejmowanie fabryk (The Take) (8/9) (lektor pl)



Solidarność