Thursday, February 19, 2009

Dobroczyńca i beneficjent. Amerykańskie wsparcie finansowe dla Izraela.

Dobroczyńca i beneficjent. Amerykańskie wsparcie finansowe dla Izraela.
"Stany Zjednoczone zapewniły Izraelowi, oprócz politycznego i militarnego wsparcia, także hojną i szczodrą pomoc w sferze gospodarczej. Z pomocą Ameryki Izrael stał się silnym i nowoczesnym państwem. Wiem, że mówię w imieniu każdego mieszkańca Izraela i każdego Żyda na świecie, kiedy mówię 'Dziękuję wam Amerykanie'", "Jesteśmy więcej niż wdzięczni" - mówili w połowie lat 90. izraelscy premierzy Beniamin Netanyahu i Ichak Rabin, występujący na połączonej sesji Kongresu.

Kontynuując recenzowanie książki Stephena Walta i Johna Mearsheimera "The Israel Lobby and US Foreign Policy", zajmę się dzisiaj kwestią wsparcia gospodarczego i wojskowego, udzielanego Izraelowi przez Stany Zjednoczone. A jest to wsparcie na niespotykaną skalę w sytuacji, gdy mamy do czynienia z państwem zamożnym i nowoczesnym. Izraelskie PKB wyniosło w 2007 roku 162 miliardy dolarów, a sąsiedniego Egiptu 128 miliardów. Pamiętajmy jednak o stosunku ludnościowym, który przedstawia się następująco: Izrael zamieszkuje nieco ponad 7 milionów osób, a populacja Egiptu sięga prawie 82 milionów

Różnica w PKB per capita (wg parytetu siły nabywczej - PPP) jest przygniatająca: 26,600 dolarów do 5000 dolarów na korzyść Izraela. Dochody budżetu Izraela to ponad 53 miliardy dolarów, Egiptu zaś ledwie 35 miliardów. Porównania z Syrią, Libanem czy Jordanią nie mają sensu. Ewentualnie w grę wchodziłby Iran, z PKB wynoszącym 294 miliardy dolarów i dochodami budżetowymi rzędu 104 miliardów, ale Iran to jeden z największych eksporterów ropy naftowej (zyski z jej eksportu stanowią do 85 procent budżetu państwa), zamieszkany przez ponad 65 milionów osób. Warto też pamiętać, że w Iranie panuje ok. 30-procentowe bezrobocie a także mniej więcej taka sama inflacja. Teheran musi poradzić sobie z 900 tysiącami młodych ludzi wkraczających co roku na rynek pracy. Nie pomagają w tym dotkliwe sankcje ekonomiczne.

Spójrzmy więc, jakiej wysokości wsparcie finansowe Izrael otrzymuje od Stanów Zjednoczonych:


W latach 1962-2008 Izrael otrzymał ponad 100 miliardów dolarów bezpośredniej pomocy od Stanów Zjednoczonych. Z tego ok. 67 miliardów to pomoc wojskowa, a 34 miliardy stanowiło wsparcie gospodarcze. W ostatnich kilku latach wysokość pomocy finansowej dla Izraela spadała i wynosi obecnie ok. 2,5 miliarda dolarów rocznie, z czego 2,2 miliarda stanowi pomoc wojskowa. Dla porównania, Egipt - drugi bliski sojusznik Ameryki w regionie - w tym samym okresie otrzymał ok. 67 miliardów dolarów, ale blisko 30 miliardów stanowiła pomoc gospodarcza. Oczywiście, można powiedzieć, że Egipt do momentu podpisania traktatu pokojowego z Izraelem był klientem ZSRR i znaczącą pomoc finansową od Ameryki otrzymywał dwie dekady krócej, ale byłaby to tylko półprawda.

Dane rządowej U.S. Agency for International Development (USAID) zawierają wyłącznie pomoc bezpośrednią. Pomijają pozostałe rodzaje wsparcia finansowego, które Izrael (i inne państwa, choć w dużo mniejszym zakresie) otrzymuje. W statystykach USAID nie ma m.in. preferencyjnych kredytów, które Stany Zjednoczone Ameryki udzielają Izraelowi. Bardzo korzystne oprocentowanie sprawia, że Izrael może zaoszczędzić setki milionów dolarów na odsetkach. Co więcej, Stany Zjednoczone, aby pożyczyć Izraelowi, same muszą pożyczyć - oczywiście na warunkach normalnych. Oznacza to, że amerykański podatnik traci dwa razy: najpierw musi pożyczyć na warunkach rynkowych, a następnie przekazuje pożyczone pieniądze dalej, na gorszy procent.

Jak podają w swojej książce Walt i Mearsheimer, bezpośrednia pomoc dla Izraela stanowi 1/6 ogółu takiej pomocy udzielanej przez Stany Zjednoczone. Amerykańskie wsparcie to także 2 procent izraelskiego produktu krajowego brutto (PKB). W przeliczeniu na osobę, pomoc dla Izraela wynosi ponad 500 dolarów na głowę - w przypadku Egiptu jest to raptem 20 dolarów, a w przypadku Haiti 27 dolarów. Izrael otrzymuje także dodatkowe fundusze przyznawane okazjonalnie przez Kongres. W ten sposób Izrael wzbogacił się o 1,2 miliarda dolarów, które miało wesprzeć implementację porozumienia z Wye z 1998 roku (w myśl którego Izrael wycofałby się z niewielkiej części Zachodniego Brzegu Jordanu) oraz o 1 miliard dolarów z "okazji" ataku USA na Irak (przygotowania do wojny z Irakiem) w 2003 roku. Nie mówiąc o 10 miliardach otrzymanych na początku lat 90. ubiegłego stulecia na sfinansowanie przesiedlenia tysięcy Żydów z obszaru byłego ZSRR.

Pomijając możliwość otrzymywania najnowocześniejszego amerykańskiego uzbrojenia po dobrej cenie, należy zwrócić uwagę na ciekawy wyjątek od reguły, dzięki któremu Izrael może wydawać co czwartego dolara otrzymanego od Waszyngtonu na wspieranie własnego przemysłu zbrojeniowego. Amerykanie wspierają finansowo także konkretne projekty, m.in. rozwój systemu antyrakietowego Arrow. W efekcie amerykańskiego wsparcia, relatywnie niewielki Izrael posiada prężny i nowoczesny przemysł zbrojeniowy. W roku 2004 Izrael był ósmym eksporterem broni na świecie, sprzedając więcej niż Szwecja i Włochy razem wzięte. Rok 2004 był wyjątkowy w tym zakresie, a eksport Izraela rekordowy. W żadnym z kilku wcześniejszych i następnych lat nie zbliżył się on do poziomu pół miliarda dolarów.

Kolejną ciekawostką jest fakt, iż Izrael jako jedyne państwo otrzymujące wsparcie z USAID nie musi rozliczać się z tego, na co przeznaczył pieniądze. Pozostałe kraje otrzymują fundusze na konkretne projekty, a Izrael dostaje pieniądze bezpośrednio do budżetu. W związku z tym nie wiadomo, na co przeznaczane są dolary amerykańskiego podatnika i czy nie wydaje się ich na projekty, które stoją w otwartej sprzeczności z amerykańskimi interesami - jak zauważają Walt i Mearsheimer, np. na rozbudowę osiedli i osadnictwo na Terytoriach Okupowanych na Zachodnim Brzegu.

Wracając na koniec do uzbrojenia i pomocy wojskowej, Stany Zjednoczone składują ogromne ilości uzbrojenia w Izraelu, które mogłoby zostać wykorzystane w sytuacji kryzysowej. W 2006 roku Kongres zagłosował za zwiększeniem ilości składowanej broni z 100 do 400 milionów dolarów w roku 2008. Umowy dotyczące składów pozwalają na korzystanie z zapasów także przez wojsko izraelskie, gdyby zaszła taka konieczność. Oznacza to, że Amerykanie w sytuacji kryzysu mogliby mieć problem z wykorzystaniem własnego uzbrojenia. Taka sytuacja najpewniej miała miejsce w lipcu 2006 roku, kiedy Izrael prowadził wojnę z Hezbollahem polegającą na niszczeniu infrastruktury Libanu i karaniu cywilnej populacji za istnienie Partii Boga.

Izrael ma także dostęp do wielu materiałów wywiadowczych zdobywanych i przetwarzanych przez rozmaite amerykańskie służby. Bez wątpienia Izrael ma dostęp większy od chociażby Wielkiej Brytanii, najbliższego sojusznika Waszyngtonu w wojnie z terrorem. Stany Zjednoczone nie pisnęły nawet słowem, kiedy Izrael pracował nad własną bombą jądrową i nie naciska na Państwo Żydowskie ani w tej kwestii, ani w kwestii broni biologicznej i chemicznej, którą Izrael posiada. Nie trzeba wspominać, że hipokryzja Ameryki w tej materii ma ogromny negatywny wpływ na wysiłki Stanów Zjednoczonych w staraniach o ograniczenie proliferacji broni masowej zagłady (WMD).

Finansowe wsparcie Izraela jest w dużej mierze niezależne od działań podejmowanych przez rząd tego państwa. Nawet jeśli są one sprzeczne z interesami Waszyngtonu, groźby wstrzymania (nie mówiąc o redukcji czy odcięciu) strumienia pieniędzy jest niewielka i do gróźb amerykańscy prezydenci uciekali się nader rzadko. W ostatniej dekadzie XX w. i obecnie pomoc amerykańska jest w zasadzie bezwarunkowa.

Czy zamożne państwo, jakim Izrael bez wątpienia jest, powinien otrzymywać tak dużą pomoc finansową? Czy jest po temu jakiekolwiek uzasadnienie ekonomiczne bądź militarne? Ekonomicznego znaczenia nie ma, gdyż Izrael posiada prężną gospodarkę, opartą w dużej mierze na nowoczesnych technologiach. Wojskowego znaczenia również nie ma, ponieważ przewaga sił zbrojnych Izraela nad sąsiadami, nawet gdyby połączyli siły (co jest dziś praktycznie niemożliwe) jest przygniatająca. Izrael posiada zarówno świetnie wyszkolonych żołnierzy, jak i bardzo nowoczesny i sprawdzony w boju sprzęt. Wielokrotnie udowadniał w przeszłości, że potrafi zetrzeć w proch przeciwnika. Dziś Izrael jest bezpieczniejszy niż w latach 50. czy 70. i nikt przy zdrowych zmysłach nie próbowałby pokonać go na polu bitwy.

Co innego walka z partyzantami czy grupami paramilitarnymi pokroju Hezbollahu czy Hamasu. Jednak po co wspierać ponad 4 miliardami dolarów pomocy wojskowej rocznie jedną z najlepiej wyszkolonych i uzbrojonych armii na świecie, jeśli jej przeciwnikiem jest grupa brodaczy z kałasznikowami, granatnikami oraz rakietami (m.in. katiuszami)? Każdy chciałby mieć takiego Świętego Mikołaja, który rok w rok przynosiłby worek pieniędzy (w większości bonów na zakupy u amerykańskich producentów) na nowe zabawki (helikoptery, inteligentne bomby etc.). Izrael mógłby bez większego problemu kupować uzbrojenie za własne pieniądze, zapewne na bardzo preferencyjnych warunkach (jako bliski sojusznik Ameryki).

Wsparcie finansowe (militarne i gospodarcze) to jednak nie wszystko. Ameryka zapewnia Izraelowi potężne wsparcie polityczno-dyplomatyczne. Nie wszędzie jest to zgodne z interesami Ameryki. Następny wpis poświęcę w głównej mierze właśnie tej kwestii.

Piotr Wołejko


Izraelskie lobby a polityka zagraniczna Stanów Zjednoczonych - wstęp

"Zasadniczo nowocześniejsza wersja Protokołów Mędrców Syjonu", "Czytanie wersji wydarzeń [Walta i Mearsheimera] jest jak wkraczanie w inny świat", "Podobnie jak wielu pro-arabskich propagandzistów dzisiaj, Walt i Mearsheimer często odwołują się do moich książek, często cytując bezpośrednio z nich, szukając potwierdzenia swoich argumentów. Jednak ich praca to parodia historii, którą studiowałem i o której pisałem przez ostatnie dwie dekady. Ich praca jest podziurawioną tandetą i hańbiącym fałszem".

Trzy komentarze, autorstwa Daniela Pragera, Jamesa Woolseya oraz Benny'ego Morrisa, odnoszące się do książki "The Israel Lobby and U.S. Foreign Policy" (Izraelskie lobby a polityka zagraniczna Stanów Zjednoczonych) wybrałem, aby pokazać stosunek członków niniejszego lobby do tej wybitnej książki oraz jej autorów. Przeciwko Stephenowi Waltowi oraz Johnowi Mearsheimerowi wytaczano najcięższe działa, mieszając z błotem ich oraz ich dzieło. Lawina oskarżeń o antysemityzm a także porównania do neonazistów, stały się dla autorów "The Israel Lobby" codziennością.

Nie było to dla Walta i Mearsheimera zaskoczeniem, gdyż opisali oni mechanizm stosowany przez lobby, gdy ktoś próbuje zmącić pieczołowicie pielęgnowany obraz Izraela oraz związków Izraela ze Stanami Zjednoczonymi, zwłaszcza wspólnoty dotyczącej polityki zagranicznej. Gromienie podważających bądź pytających o tą wspólnotę interesów oskarżeniami o antysemityzm nie jest niczym nowym, a także nie ma żadnych granic. Całkiem niedawno antysemitą stał się ex-prezydent Ameryki Jimmy Carter, kiedy "nieopatrznie" wydał książkę pod tytułem "Palestine: Peace Not Apartheid" (Palestyna: Pokój, nie apartheid).

Książki Cartera jeszcze nie czytałem (wkrótce nadrobię zaległości), ale już po tytule można domyślić się, jaka jest jej wymowa. Porównanie działań rządu izraelskiego do polityki apartheidu jest wymowne i musiało rozsierdzić lobby niemiłosiernie. Jakże to, Izrael stosuje apartheid? Skandal, hańba, wariactwo, antysemici itd. Tymczasem wystarczy spojrzeć na codzienne życie mieszkańców Strefy Gazy czy Zachodniego Brzegu Jordanu, aby dostrzec apartheid w czystej w postaci (a może nawet apartheid 2.0, czyli unowocześniony i skuteczniejszy). Pomijając kwestię blokady Strefy Gazy, która oznacza dla ponad miliona mieszkańców tego niewielkiego skrawka ziemi ubóstwo i nędzę, spójrzmy na (wydawałoby się banalną) kwestię swobody przemieszczenia się na Zachodnim Brzegu. Dla Palestyńczyków to prawie niemożliwe, gdyż Izrael rozstawił setki posterunków i blokad drogowych, które uniemożliwiają bądź utrudniają komunikację. [Pomijam także kwestię współpracy izraelskich służb ze służbami południowoafrykańskimi w okresie apartheidu.]

Izrael buduje także tzw. barierę bezpieczeństwa, która jest jawnym pogwałceniem prawa międzynarodowego, co stwierdził w 2003 roku Międzynarodowy Trybunał Sprawiedliwości w swojej opinii doradczej, na żądanie Zgromadzenia Ogólnego ONZ. Trybunał wezwał Izrael do zaprzestania budowy bariery bezpieczeństwa na Terytoriach Okupowanych, w tym w i wokół Wschodniej Jerozolimy. Jak dobrze wiemy, budowa nie tylko nie została przerwana, ale była i jest kontynuowana.

Wracając do książki, autorzy stworzyli ją na bazie artykułu o izraelskim lobby, który mieli napisać dla uznanego pisma Atlantic Monthly. Tworzenie tekstu pochłonęło sporo czasu, gdyż prace zaczęły się jeszcze w 2002 roku, a dopiero w styczniu 2005 roku Walt i Mearsheimer oddali (po korektach i uwzględnieniu uwag redakcji) go do druku. Po kilku tygodniach dowiedzieli się, że Atlantic Monthly nie jest już zainteresowane publikacją tekstu. Znając jego wymowę oraz biorąc pod uwagę długość, zrezygnowali z ubiegania się o możliwość druku w innych pismach bądź periodykach, zajmując się innymi tematami i projektami.

Dopiero w październiku 2005 roku pojawiła się szansa na publikację tekstu. Po rewizji i uaktualnieniu pojawił się on w marcu 2006 roku na łamach London Review of Books. Esej wywołał prawdziwy sztorm, coś więcej niż "10 w skali Beauforta", którego próbkę można znaleźć w pierwszym akapicie niniejszego wpisu. Walt i Mearsheimer rozbudowali swój tekst i w roku 2007 wydali książkę, którą postaram się zrecenzować, a także przedstawić szerzej na łamach bloga.

Odpowiemy sobie na wiele pytań, m.in.: Jak duża jest pomoc finansowa Stanów Zjednoczonych dla Izraela? Czy Izrael jest strategicznym atutem czy obciążeniem dla USA? Jakie przyczyny są podawane jako uzasadnienie dla wspierania Izraela? Czym właściwie jest "izraelskie lobby" i z czego się składa? Jak lobby wpływa na proces decyzyjny i jak zapewnia sobie dominację w dyskursie publicznym? Jaki wpływ ma lobby na amerykańską politykę wobec Palestyńczyków, wojny w Iraku, Syrii oraz Iranu? Na końcu pojawi się odpowiedź na pytanie, jak Stany Zjednoczone powinny traktować Izrael oraz jaką politykę wobec Bliskiego Wschodu powinien prowadzić Waszyngton?

Temat gorący, a kolejne wpisy poświęcone książce The Israel Lobby and U.S. Foreign Policy będą niczym iskry spadające na beczkę prochu. Z góry proszę o merytoryczną dyskusję i używanie argumentów na poziomie. Komentarze obraźliwe będą usuwane, a wpisy w stylu "W Pańskim tekście jest co najmniej 10 merytorycznych błędów, ale najśmieszniejszy jest ten powyżej" autorstwa Eliego Barbura będą spotykały się z oczywistą reakcją - to proszę wykazać te błędy i dyskutujmy. Barbur zamiast dyskusji wybrał ucieczkę i wycinanie moich komentarzy wzywających go (na jego blogu) do wymiany argumentów. Stąd, jeśli ktoś nie ma zamiaru dyskusji, niech nie fatyguje się i nie komentuje. Szkoda czasu.

Zapraszam na interesującą podróż w świat amerykańskiej polityki. Takiej prawdziwej, w której wykuwają się kierunki oraz ustawy, które pozwalają iść w określoną stronę. Jak to bowiem jest, że przedarty na pół Kongres, spierający się o niemal każdą sprawę, w kwestiach dla Izraela istotnych zachowuje szokującą wręcz jedność? Dlaczego kandydaci na prezydenta potrafią wylewać na siebie kubły pomyj i czepiać najdrobniejszych słówek, ale wszyscy jednomyślnie stają po stronie Izraela, prześcigając się w wyrażaniu solidarności z Izraelem? Na te i wiele innych pytań będę odpowiadać, posiłkując się książką Walta i Mearsheimera, w najbliższych wpisach.

Piotr Wołejko
Znowu plotki o ataku na Iran
Izrael pręży muskuły. Samoloty są wypolerowane, uzbrojone i gotowe do ataku na cele położone na terytorium Islamskiej Republiki Iranu. Na celowniku znajdują się oczywiście obiekty wykorzystywane w irańskim programie atomowym. Jak donoszą The Times of London oraz Jerusalem Post, opcja ataku bez udziału Stanów Zjednoczonych, a zapewne także i wbrew nim, jest rozważana.

Portal Debka, uważany za powiązany z izraelskim wywiadem, donosi, iż Ameryka gromadzi wokół Iranu oraz w regionie coraz większą potęgę militarną. W pobliżu Iranu znajdują się już trzy lotniskowce wraz z grupami bojowymi, grupa niszczycieli, cztery atomowe łodzie podwodne oraz ściągnięty z Morza Śródziemnego okręt USS Mount Whitney, który ma koordynować działania tak olbrzymiej armady. W tym samym czasie, o czym również informuje Debka, Irańczycy przeprowadzają potężne manewry swojej floty oraz lotnictwa. Sześciodniowe ćwiczenia mają pokazać, że Iran nie da się zastraszyć Stanom Zjednoczonym i Izraelowi.

Prezydent Bush opierał się (i nadal opiera) przed uderzeniem na Iran, mimo wielokrotnych wezwań płynących ze strony neokonserwatystów oraz izraelskiego lobby. Teraz, kiedy przejęcie władzy przez Obamę wydaje się bliskie, mogłoby się wydawać, że jest idealny moment na atak. Obama mówił w kampanii o dialogu, także z Iranem, na horyzoncie pojawiło się widmo nowego kursu. Kiedy jednak spojrzeć na najbliższych doradców Obamy ds. Bliskiego Wschodu, ze zdumieniem dochodzi się do wniosku, że są to ludzie bliźniaczo podobni do doradców Busha juniora.

Pisałem o tym w tekście pt. "Zmiana, Restauracja, Kontynuacja. Ameryka Obamy a Izrael". Pisze o tym także Robert Dreyfuss na internetowych łamach Asia Times. Zamiast zmiany stylu i treści polityk wobec Iranu, grozi nam kontynuacja nieskutecznej i przynoszącej skutki odwrotne od zamierzonych polityki grożenia Iranowi nalotami oraz zmianą reżimu. Wokół Obamy zgromadzili się neokoni i przyjaciele Izraela, których nie powstydziłby się George W. Bush.

Jeden z doradców, Dennis Ross, popełnił ostatnio tekst dla Newsweeka, w którym pisze: "Gdziekolwiek dziś nie spojrzymy na Bliskim Wschodzie, Iran zagraża interesom Stanów Zjednoczonych" oraz "Jeśli Iran teraz wszędzie pokazuje swą siłę, wyobraźmy sobie co się stanie, gdy zostanie potęgą atomową". Ross wzywa do zaostrzenia sankcji gospodarczych, zwłaszcza dotyczących sektora naftowego, głównego źródła dochodów. Oprócz kija Ross wzywa do zaoferowania atrakcyjnych marchewek politycznych i gospodarczych. Nie wskazuje jednak żadnych konkretów.

Ross jest konsultantem w Washington Institute for Near East Policy (WINEP), jednym z najbardziej wojowniczych i radykalnych think-tanków. Z WINEP współpracują takie osoby jak: Richard Perle, James Woolsey, Daniel Pipes, Joshua Muravchik. Łączy ich gorące popieranie inwazji Ameryki na Irak. WINEP zachęcał później administrację Busha do uderzenia na Syrię i wspiera militarne rozwiązanie kwestii irańskiej.

Kolega Rossa z WINEP, Patrick Clawson, przypomina o zagrożeniu Izraela ze strony Iranu w artykule w gazecie Forward. Mieszanka faktów, wyolbrzymień i interpretacji ma jednoznaczną wymowę - Iran stanowi dla Izraela śmiertelne zagrożenie. Zagraża także Stanom Zjednoczonym i ich interesom, m.in. poprzez przejęcie kontroli nad Cieśniną Ormuz i transportem ropy w tym akwenie. O ile krótkotrwale Iran mógłby skorzystać na ewentualnej blokadzie, windując ceny ropy, wyrządziłby większe szkody sobie, niż Ameryce. Iran zależy od eksportu ropy, a amerykańska rezerwa strategiczna zapewniłaby zaopatrzenie w niezbędny surowiec.

Trudno także spodziewać się pierwszego uderzenia ze strony Iranu. Jedna, dwie, pięć czy dziesięć irańskich głowic kontra ok. 200 głowic izraelskich oraz kilka tysięcy amerykańskich. Kto zaryzykuje atak, który ze 100-procentową pewnością zakończy się o wiele potężniejszą ripostą, która z Iranu zrobiłaby radioaktywną pustynię? Iran potrzebuje atomu do obrony, a może czuć się zagrożony, skoro z Waszyngtonu od lat płyną ostrzeżenia i pogróżki w stylu "zmiany reżimu" itp.

Z jednej strony Clawson słusznie zauważa, że nuklearny Iran może oznaczać efekt domina w postaci nuklearyzacji pozostałych państw regioniu, w szczególności Arabii Saudyjskiej, Egiptu i Turcji. Z drugiej strony zaś przejaskrawia w sposób skrajny, kiedy pisze o możliwym transferze technologii do Wenezueli Chaveza. Nawet jeśli taki transfer nastąpi, to w jaki sposób zagraża to Stanom Zjednoczonym? Mimo swej retoryki, Chavez sprzedaje ropę do Ameryki i zarabia na tym miliardy dolarów. Z wpływami Wenezueli Waszyngton może poradzić sobie, nawet gdyby Caracas weszło w posiadanie broni A.

Tytuł tekstu Clawsona jest wymowny: "Nie róbcie z Iranu sprawy Izraela". Jest to sprawa także Stanów Zjednoczonych i świata (z naciskiem na Amerykę). Słyszeliśmy to już wcześniej, kiedy neokoni i pro-izraelskie lobby demonizowało Irak Saddama Husajna, a następnie wzywało do zajęcia się reżimem Asada w Syrii.

Niedawno powstała także organizacja United Against Nuclear Iran (UANI), którą tworzą prominentni neokoni i pro-izraelscy lobbyści, w tym wielu bliskich współpracowników Obamy, jak Dennis Ross czy Richard Holbrooke, a także "bushowscy" neokoni, tacy jak były szef CIA James Woolsey. UANI grupuje zwolenników twardego kursu wobec Iranu i nie ma raczej wątpliwości, że jej wpływ na decyzje nowej administracji będzie duży.

Atak na Iran wymagałby od Izraela przelotu przez terytorium irackie, które kontrolują Amerykanie. Bez ich zgody na przelot nie ma raczej mowy o bombardowaniu irańskich obiektów nuklearnych. Trzeba jednak zwrócić uwagę, że kiedy było trzeba, Izrael działał bez zgody albo wbrew stanowisku Ameryki czy jej interesom. Prężenie muskułów trwa.

Piotr Wołejko

USA: wenezuelskie referendum zgodne z demokratycznymi zasadamiAutor: czerwoneiczarne.Data: 18 luty, 2009

Ponieważ wśród społeczeństwa mnożą się wątpliwości, czy referendum w Wenezueli było demokratyczne, czy też nie, postanowiłem się rozejrzeć za jakimś autorytetem, który mógłby te wątpliwości rozwiać.

Za kimś, kto do tej pory był znany jako nieprzejednany wróg Chaveza, za kimś, kto wspierał zamach stanu przeciwko niemu w 2002 roku, za kimś kto marzy (a przynajmniej marzył), by Chavez zniknął z polityki na zawsze. Szukałem kogoś, kogo nie sposób byłoby posądzić o “te straszne lewackie sympatie”.

I co? No i nie musiałem szukać długo, bo, machając radośnie ręką na powitanie, na spotkanie wyszedł mi Departament Stanu USA w osobie rzecznika prasowego Gordona Duguida. I Gordon rzekł:

“Choć pojawiały się pewne niepokojące raporty dotyczące zastraszania przeciwników politycznych, to jednak w przeważającej części przebieg referendum był w pełni zgodny z demokratycznymi regułami”

Kolega Duguid stwierdził również, że referendum to “sprawa społeczeństwa Wenezuelskiego”, a także wyraził nadzieję, że:

No comments: